poniedziałek, 12 stycznia 2015

I za to wszystko cię kocham, ty dupo wołowa



Z pewną nieufnością brałam sobie ciebie za męża – zarośnięty artysta, wzrok wygłodniałego partyzanta, szczelny, specjalnie zaplanowany zarost gdzie się da. Powiedziałam tak, ale pomyślałam: Boże, co ja wyprawiam?
   Pokochałeś mnie aż na sto procent już po tygodniu. Dwieście sześć stokrotek wpiętych gęsto w brodę, to nie byle co. Kochany Bergman, że mi przypomniał scenę z filmu. Matka i ojciec naszego związku. To nie tajemnica.
   Dziś mogę powiedzieć o nas więcej, choć paru rzeczy nie jestem pewna. Rozpoznawanie siebie trwa nadal. I dobrze. Włoskie kłótnie, moje wyprowadzki, planowane rozwody, twoje naloty, przekleństwa. Ale to szczegóły. To nic nie znaczy, bo kochamy się po wariacku, a ty, poza byciem artystą – jesteś pożyteczny, naprawiasz, no i mistrz zupy jarzynowej, pierzesz skarpety, zamiast wyrzucać i wciąż się czerwienisz. Jak ja to lubię.
  A najbardziej mnie rozczula, że nie jesteś alfą, bo wtedy mojej omedze raźniej. Zapominasz, tłuczesz  i gubisz, czasem wyrżniesz głową w słup albo potkniesz się na prostej i jęczysz. I za to wszystko cię kocham, ty dupo wołowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz