piątek, 5 kwietnia 2024

Sylwia Kanicka – Potrzeba szkła powiększającego, by zobaczyć to, co w zasięgu wzroku.


    Las. O tym, że wpływa pozytywnie, wręcz dobroczynnie, na organizm człowieka wiadome jest od wieków. Miejsce, które wycisza, koi i pozwala złapać oddech. Nie bez powodu ludzie oddają się sylwoterapii. Wykorzystywanie dobrotliwego wpływu drzew jest wskazane każdemu, szczególnie osobom przebywającym w zanieczyszczonym zgiełku miast.  

    Czy Mirka Szychowiak, poetka z ogromnym dorobkiem, nominowana do Nagrody Literackiej Nike w 2011 roku oraz Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej w 2021,  laureatka wielu konkursów literackich wysokiego szczebla, postanowiła przypomnieć czytelnikowi jego zależność od natury? Pytanie nasuwa się, biorąc do ręki ósmy zbiór wierszy poetki i choć byłoby to zbyt proste podejście do jej książki, to jednak jest ono częścią bardzo rozbudowanej całości. 

    Szychowiak nadała książce tytuł „Kup mi las” (wydawnictwo papierwdole - Katalog Press w 2021), dokładając do niego intrygujący obraz Bogusława Szychowiaka, który został wykorzystany w projekcie okładki, tworząc w ten sposób zakamuflowaną, mroczną wizję cieni odbijających się dzięki ostatnim przebłyskom światła. Może jednak, dzięki temu przebijającemu się światłu, cienie chcą wyjść, by nie pozostać tylko mrocznym wspomnieniem, i znów zacząć żyć? Wyostrzeniu zostają poddane zmysły, w tym również dotyk, by dostrzec niewidoczne. Pojawia się zaskoczenie w postaci papieru, z jakiego została wykonana okładka. Poczuć można jej delikatność i miękkość, co mocno pobudza wyobraźnie, niczym dotyk mchu. Tak dopieszczony czytelnik, otwierając książkę, poznaje dedykację, która wytycza zbiorowi misję przetarcia szlaku do tych, którzy zapomnieli, czym jest i jaką siłą dysponuje przyroda:

„   Wszystkiemu żywemu, co bez umiaru zniszczono i zabito w imię ratowania natury, pokrętnie tłumaczonej ochrony środowiska – oraz ludziom, którzy wskutek tej usankcjonowanej prawem czystki stracili chęć do życia i zapadli na niedające się zdiagnozować ani leczyć choroby – książkę tę dedykuję ze smutkiem. Ci, którzy do tego dopuścili, a mogli, bo mogą wszystko – niech się powoli smażą w piekle. Tam jest ich miejsce”.

   Słowa autorki stają się dopełnieniem pierwszego wrażenia, a połączenie czterech elementów (okładki i jej grafiki, tytułu i dedykacji), ma doprowadzić do tego, by odbiorca zauważył celowość wierszy oraz głębokości refleksji, która już na wstępie się rodzi. 

W czym właściwie tkwi problem? Pierwszy wizerunek książki, pierwsze rozważania nasuwające się po przeczytaniu wierszy Szychowiak, to spojrzenie na świat pogrążony w  dążeniu do szeroko rozumianej techniki. Przysłoniło to całkowicie konieczność istnienia wokół człowieka czegoś więcej, niż nowych drapaczy chmur, galerii handlowych czy systemów komputerowych. Przedstawiane obrazy uświadamiają znaczenie otoczenia, w jakim się żyje. Świat zafiksował się na nowoczesności, a wielki wyścig rozwoju szeroko rozumianego przemysłu, spowodował zapomnienie o tym, co najważniejsze, o wzajemnej bliskości. Bohaterka wierszy mówi wprost:

„(…) Byłam kiedyś taka sama i zobacz,
w jaką chujnię świat mnie wpuścił bez ostrzeżenia”.

    Gdyby iść tym prostym szlakiem, skupionym na tytułowej potrzebie znalezienie się w leśnym otoczeniu, możemy zobaczyć, jak bardzo wyryta jest ona we wnętrzu człowieka. To w niej podmiot widzi swoje potrzeby czy kierunki dążenia, by osiągnąć cel. Szychowiak dała odbiorcy możliwość lekkiego przejścia przez kolejne wiersze, jednak co chwile motywuje go do poznania ciemności, jaka znajduje się w głębi lasu. 

„To tylko drzewa, spróbuj rozejrzeć się
niżej, tyle się przecież dzieje, popatrz
i dobrze zapamiętaj, one mogą już nie
wrócić. A drzewa przecież nie uciekną”

    Sarkazm staje się przewodnikiem, bo „Las? Dla Ciebie to tylko zlecenie, dla mnie wszystko”, mobilizującym do większej uwagi i analizy, dzięki którym dostrzeżone zostaną problemy występujące we współczesnym świecie. Bohaterka, na każdym kroku, odnosi się do elementów przyrody, by pokazać również swoją bezsilność, gdy zostaje tylko „Stłumione, martwe życie”.

   Sam zbiór, ujmujący od pierwszego utworu, przybrał formę listownej korespondencji prowadzonej przez podmiot. Do kogo kieruje ona swoje słowa? Odbiorca nie zostaje bezpośrednio przedstawiony, jednak z formy, jaka została zastosowana, wynika, że jest jej osobą znaną, w którą nadal wierzy i ta wiara pozwala jej przetrwać trudne chwile. Wyczuć można jednak ogromny żal, jaki nosi w sobie względem tej postaci:

„jestem zmartwiona, bo wpadłeś do mojego domu
jak do siebie, spakowałeś w minutę, jakbyś chciał
pozbyć się mnie z mnie z miejsca, które do ciebie nie należy”. 

    Ukazany zostaje również niepokój, który narasta wraz z kolejnymi listami, stający się obrazem wewnętrznych potrzeb bohaterki. Początkowo można zauważyć ogromne zagubienie, nieumiejętność dostosowania się do panujących zasad, z jednoczesną złością temu towarzyszącą. Bohaterka ubiera w słowa wiele postaw, które z jednej strony opisuje na podstawie obserwacji, z drugiej nadaje im podniosły charakter, mający na celu zwrócenie uwagi na to, co jest w życiu bardzo ważne, spokój i ostoję:

„I tamtego roku zniknęły wszystkie drzewa. Ktoś
się na nie urzędowo zasadził i po lipach. Były tu
jeszcze za Niemca (…)”,

z jednoczesnym zaznaczeniem braku reakcji na trwający proceder, choć „Jest tyle miejsc do kochania, domów / które potrzebują obecności”. Człowiek został wtopiony w wytworzone obrazy, a możliwości technicznych nowinek zastępują to, co pierwotne i naturalne, dlatego ta listowna forma, jak i przywołanie niknących drzew, mają stać się aluzją do wszystkiego, co miało zdecydowanie większe znaczenie. Pisanie listów, to nie tylko trwająca korespondencja, to przede wszystkim przypomnienie, jak ważna w życiu jest rozmowa, wyczekiwana z niecierpliwością, niczym kolejny list dostarczany tradycyjną pocztą. Tego właśnie brakuje, bo realny dialog został zastąpiony migającymi, na pulpicie komputera lub telefonu, okienkami. Człowiek zapomniał o potrzebie realnej bliskości, zapomniał, że druga osoba, to nie przedmiot, a żyjąca istota:

„Przyjechałeś tutaj jak wizytator albo bliski
krewny, żeby sprawdzić jak czuje się twój
osobisty bagaż oddany na przechowanie”,

i uznał współczesną formę kontaktu za wystarczającą. Zaniknęła potrzeba naturalnej więzi. Należy zauważyć, że występujący, listowny, dialog w dużej mierze jest monologiem, w którym jedynie przytaczane są otrzymane odpowiedzi i z dużym naciskiem zwracającym uwagę na brak zaangażowania, czy wręcz nieuczciwość:

„Czasami mam takie wrażenie, że siedzisz w domu
i szukasz na niby, bo masz nadzieję, że nigdy nie
wyjdę stąd (…)”.

    To bardzo racjonalistyczne działanie, bo Szychowiak ubiera przemyślenia w poetycką grę słów, zwracając uwagę na fakt, iż współczesny człowiek jest „niskopienny, wygodny i średnio skomplikowany”. Autorka potrafi budować ogromne napięcie, a prowadzona listowna rozmowa staje się wewnętrzną rozmową czytelnika z samym sobą, gdyż zaczyna dostrzegać te wszystkie zależności u siebie, bo jest „wypalony i pusty w środku”.

   Właściwie Mirka Szychowiak mogłaby stanąć na środku i wykrzyczeć: ludzie pozwalacie, na własne życzenie, zamknąć się w domach z betonu, gdzie „nie ma wolnej miłości” (jak śpiewa Martyna Jakubowicz) i byłoby to silne zaakcentowanie spojrzenia na współczesny świat. Problem tkwi jednak w tym, że mogąc chodzić po ulicach, mając dostęp do wszelkich informacji, nikt by nie słuchał. Postanowiła więc pokazać, uważnemu czytelnikowi, odizolowanie i samotność, umieszczając swoją bohaterkę na oddziale psychiatrycznym:

„Nie podoba mi się ta cisza. Przecież świat jest dosyć
hałaśliwy, nie sądzisz? Jakiś obłęd. Nie rozmawiałam 
jeszcze z nikim, boję się. Czy w takim miejscu można
odnaleźć spokój po tylu stratach? Nawet te ogrody są
sztuczne, plastikowe, nic nie pachnie, nic nie szumi
nie śpiewa (…)”,

by zwrócić uwagę na totalne zatracenie i brak chęci do życia:

„Niedawno przyjechał tutaj Walerek ze Śląska
i dali go piętro wyżej. Pilnują, żeby nie umarł,
bo on nie chce żyć. Przez pięćdziesiąt lat miał
duży las za domem. Wycięli w pień skurwysyny
i Walerek się skończył (…)”.

   Szychowiak, z dużą premedytacją, przetacza przez wiersze obrazy prezentujące zachowania ludzi w zamknięciu oraz zwraca uwagę na to, iż tę decyzję podjął za nich ktoś inny, uważając ją za słuszną:

„Przypomnij mi – kiedy zapadła decyzja, że
właśnie tutaj powinnam przeczekać te, jak
je mądrze nazywasz, urojone frustracje?." 

   Podobnie jest z człowiekiem. Staje się on niczym pacjent oddziału, uzależniony od zdania innych, od ich decyzji, z jednej strony, a z drugiej budzą się w nim zwykłe, ludzkie potrzeby, niczym w bohaterce wierszy. Tylko, gdy te potrzeby zauważy, jest już zamknięty w tym, co oferuje współczesny świat. Podmiot, pisząc swoje listy, nie liczy tak naprawdę na ten las (choć daje on mu siłę do działania), ale liczy na otwarcie oczu, na spojrzenie wokół siebie w szerszej perspektywie, na nieocenianie innych przez pryzmat poglądów, zachowań, liczy na zrozumienie, na otwartość i szczerość:

„(…) Powinieneś przyjechać 
i spojrzeć mi w oczy – od razu będę wiedzieć, po czyjej
jesteś stronie. Dopiero wtedy powiem im, jakie mamy
szanse. Nie zmarnuj swojej, to być może będzie ostatnia”,

    bo to wszystko zostało zagubione, a „Czas nam się kurczy. Chcemy się jeszcze / pouśmiechać do siebie” i to „Co straciliśmy, co wyniszczyliśmy, zostanie w nas / i nie da o sobie zapomnieć. (…) / Pogorzelisko i ten popiół, który się z nas sypie / jak trociny z rozprutych przez dzieci miśków”.  Bohaterka wierszy Mirki Szychowiak, pomimo przebywania w miejscu zamkniętym, wciąż wierzy, że nastąpi przełom. Zdaje sobie sprawę, że aby dotrzeć do wielu, trzeba czasami złamać własne przekonania, bo tylko tak może znów być spokojnie, czysto i wspólnie:

„Załatw mi tyle Polski, żebyśmy się wszyscy
w niej zmieścili. Nienawidzę lewych targów,
układów, ale to sytuacja absolutnie wyjątkowa”.

    Tylko ten sposób może uzdrowić chory pęd, w jakim przyszło żyć człowiekowi. Podmiot wierszy rozumie poświęcenie, jakiemu trzeba się poddać, by kolejne pokolenia mogły spoglądać spokojnie w przyszłość, by nie zanikło własne myślenie na poczet zbiorowej oceny sytuacji, w której każde odstępstwo stanie się zachowaniem nie do przyjęcia przez zbiorowość. To nawiązanie do oddziału psychiatrycznego jest swego rodzaju wizytówką inności i omurowania pierwotnych potrzeb na rzecz nowoczesności.

    Mirka Szychowiak, kompletując utwory do tego zbioru, miała jasną wizję przekazu, którym chciała pobudzić czytelnika do własnego myślenia, bez ogólnych naleciałości, bo być „Może nie wykupimy wszystkich lasów i łąk, / nie przeniesiemy się do wyniszczonych miejsc, / które potrzebują opieki, ale upomnimy się głośno / o wszystko co żywe. (…) / Zaczniemy się budzić / i nie chcemy już nigdy czegokolwiek przespać”. Umiejętność swobody w pisaniu powoduje, że utwory układają się w obraz bez konieczności nadmiernego doszukiwania się, a jednocześnie są tak głębokie i bolesne w przekazie, że uderzają z ogromna siłą. Odchodząc jeszcze na chwilę od samego przekazu, Szychowiak, dobierając umiejętnie słowa, pokazuje swoją autentyczność poetycką, dzięki której cały zbiór, choć ukazujący smutny obraz świat, jest lekki, a czytelnik czuje, że ta toczona rozmowa jest prowadzona właśnie z nim i „ (…) może / kiedyś życie się w końcu do nas uśmiechnie”. Na koniec nie można zapomnieć o dedykacji z początku zbioru. Czy Mirka Szychowiak nie zrobiła wszystkich jej odbiorcą, a wiersze nie stały się obrazem całości społeczeństwa, które z jednej strony pokazuje troskę o innych, z drugiej niszczy poczucie bezpieczeństwa w imię idei dążenia do nowoczesnej doskonałości. Czy autorka nie pisze do wszystkich, którzy dostrzegają swoje własne potrzeby, ale zapominają o potrzebach innych. No i ostatnie, czy poetka nie przedstawia jednego człowieka jako ofiary i sprawcy? Spotkanie z poezją Szychowiak pozostawi w czytelniku wiele sprzecznych myśli. Nie, autorka nie zakpiła z odbiorcy, wywołuje jedynie potrzebę zastanowienia się, a to pierwszy krok do zmiany samego siebie.

 

 

Mirka Szychowiak, Kup mi las, Wydawnictwo papierwdole-Katalog Press, Ligota Mała-Dùn Èideann 2021

Sylwia Kanicka

środa, 20 marca 2024

Kinga Młynarska - "Jakie to życie jest krępujące'

 „Jakie to życie jest krępujące” to pierwszy tom serii „obecni” wydawnictwa Fundacja Duży Format.

Co krępuje kobietę z tomu Mirki Szychowiak? Być może rozmaite oczekiwania, np. społeczne, własne pragnienia, ambicje i niemożność spełnienia (się).

Trzy elementy wiodą prym w stylu tego zbioru – obrazowość, precyzja języka i niejednoznaczność. Szychowiak buduje metafory na obrazie właśnie – pokazuje nam z pozoru dziwaczne scenki, jak np. wgniatanie palcami tęsknot w wilgotną ziemię. Obok takiego chwytu pojawia się słowo. I to słowo nie byle jakie, a bardzo skrupulatnie wybrane, niosące sobą o wiele więcej treści niż samo znaczy. I jeszcze trzeba dodać, że autorka konsekwentnie trzyma się pewnego obszaru wyrazowego w przestrzeni jednego utworu. Każda zwrotka każdego wiersza zbudowana jest według pewnego konceptu, jak choćby w otwierającym liryku – „W jasno”:



Wybrzmiewają tu co najmniej dwa głosy. Pierwszy należy do mężczyzny, ale on rzadko się odzywa i raczej relacjonuje co widzi, jest obserwatorem bohaterki wierszy. Drugi należy do żeńskiego podmiotu oprowadzającego nas po świecie poetyckim (bardzo osobistej przestrzeni). Kobieta wyznaje, że czuje się jak jałowe pole, z którego nie umie się wykruszyć kamień. Porównuje się też do szklanej ryby – można wlać do środka wodę, wsypać piasek, ale to będzie oszustwo. Wyrazów tego cierpienia jest więcej. Dojmujące uczucie pustki, niezaspokojenia i bezsilności. Jednak nie mówi wprost o tym, co jej doskwiera, ubiera to w wieloznaczne metafory, ukrywa się za symbolami. Na co dzień jednak, jak to w życiu już bywa – uprawia teatr kukiełkowy i zbiera oklaski.  

Podmiot Szychowiak prowadzi nieustanne batalie ze swoim ciałem. Ból nie jest już moim obowiązkiem – brzmi to jednak jak pobożne życzenie lub zaklęcie. Bo cóż można ciału nakazać? Więc kobieta czuwa, żyje w ciągłym napięciu i strachu. Ciało się nawet siebie nie domyśla – czyż może być bardziej bolesna diagnoza?

Ciało i język współgrają tu ze sobą. Na jedno nie mamy dużego wpływu, drugie powinno być pod naszą kontrolą. I w zasadzie nie wiadomo co przynosi więcej cierpienia, bo jak czytamy: złamać kark czy złamać słowo, to i tak (…) jakiś grób, ten sam ból. A więc podmiot jest w podwójnej pułapce – to, co rodzi jej koszmar przychodzi od zewnątrz i od środka.

Chwilowe ukojenie znajduje w bliskości, w fizyczności – przydusić, zlepić się, zawstydzić pięknie, przywieramy do siebie gładko. Bo czasem sobie trzeba coś udowodnić, wyjść do ludzi i poprzeglądać się w kilku dodatkowych lustrach. Być może to też sposób na walkę z tym nieczułym ciałem własnym.

Podmiot zasłania się różnymi porównaniami. Raz odczytujemy jej skargi jako lament nieurodzajnej ziemi, co zwraca naszą uwagę nie tylko na tę warstwę pod metaforą ale i to, co właśnie w odczytaniu podstawowym – na naturę, na przyrodę, na zjawiska, na jakie zupełnie nie mamy wpływu i te, w które możemy ingerować. Gdzie indziej kobieta mówi o domu (jestem opuszczonym domem), gdzie różni ludzie – przechodząc – nanieśli błota. I tu podobnie – też rozpatrujemy najpierw to co mamy podane na pierwszy rzut oka, a dopiero potem – znając uniki podmiotu – odnosimy to do niej. Innym razem zaś podmiot utożsamia się z książką czy zeszytem – jest otwierana, ktoś notuje na jej wąskich marginesach itp. 

Podoba mi się ta poetyka obrazu. Szychowiak pisze o bliskich nam sprawach. Każdy może je odczytać poprzez filtr własnych (intymnych przecież) doświadczeń, a i tak będziemy odczuwać pewną więź z podmiotem, z innymi. Pojawiające się opisy, choćby widok siebie w pękniętym na pół lustrze, są niezwykle symboliczne.

„Jakie to życie krępujące” to w zasadzie rozmowa podmiotu z samą sobą. Kobieta porządkuje swoje doświadczenia, wzloty (rzadziej) i upadki (częściej) niczym w lirycznym pamiętniku. Toczy przewlekły bój o odrobinę radości, o coś, co wypełni ją w środku, rozpali wewnętrzny ogień i albo ogrzeje ten wyziębiony dom, albo doszczętnie go spali.

wtorek, 2 stycznia 2024

Wizyta domowa. „Trzeci migdał” Mirki Szychowiak Bartosz Suwiński

 Gdyby próbować opisywać poezję kolorami, nowe wiersze Mirki Szychowiak[1], byłyby szare. Do bólu zwyczajne, zwyczajnie bolesne, pod kurzem rozdrapujące rany. Są zapisem życiowych klęsk i porażek, uświadamiają nam, że to właśnie sprawy przegrane doświadczają bardziej, są dużej z nami. Chodzą nam po głowie, bywa, że za cenę wewnętrznej stabilizacji, za cenę dobrego nastroju. Płaci się za nie rozstrojeniami, mniej i bardziej jawnymi zwątpieniami, w końcu depresją. Spadkiem formy, chęci do życia, ogólnym marazmem, z którego trudno cokolwiek wygrzebać. Są jak kompost – ten jeden raz uciekając się do poetyckiej frazy – z którego trudno wygrzebać coś niepoddanego jeszcze rozkładowi. Poetka mówi jakby przez ściśnięte usta, a uwolniony w ten sposób oddech, zaświadcza o pozostawaniu wciąż przy życiu. Nominalnie szarym, pozbawionym chwil uroczystych, upływającym na znoju i problemach. Odkłamującym pełne nadziei sny na lepsze jutro, bo jakie to dzisiejsze jest, każdy widzi. To również wiersze o straconych szansach, o niepowodzeniach, o życiowych fiaskach, rodzących dziś melancholijne przygnębienie. Szychowiak, patrząc w przeszłość, dokonuje czegoś na kształt gorzkiego bilansu, z którego jasno wynika, że widoki raczej na przyszłość ciemne, a radości tyle, co kot napłakał. Nie maskuje się tu trudów, jakie przynoszą ze sobą kolejne dni. Nie ma się tu do nikogo pretensji, nikogo się nie obwinia o taki sobie stan rzeczy. Nikogo się nie oskarża. Człowiek się urodził, więc pcha swój majdan do przodu, czasami stara się bardziej, czasami mniej, by jakoś to w końcu było. W wierszu Może, czytamy:

Każdemu może przydarzyć się wszystko.
(…)

Nie ma najlepszych miejsc, jedynych wyjść,
najpiękniejszych kobiet. To te nieszkodliwe
kłamstwa, które lubimy, takie świecidełka.

Być może życie jest ciągłym łudzeniem się, że będzie lepiej? Stale podtrzymywaną fikcją, w myśl której w końcu przecież sprawy wezmą dobry obrót? To wersy o tym, że tak naprawdę nic się nam od życia nie należy, gdyż różnie los się wobec nas układa, a nasze pretensje i żale, zazwyczaj niesprawiedliwe i wobec możliwości rozmaitych potencji bezpodstawne, wynikają z pychy i przekonania o własnej wyjątkowości. Poetka nie szuka spokoju u ludzi, wytchnienie kojarzy się jej z leśnym jarem, z możliwością bycia z sobą sam na sam, w asyście przyrody, nie niepokojonej niczym i skupionej na własnym trwaniu. Szychowiak w swoim nowym tomie prowadzi wierszowany dialog, mówi do pozbawionego jakichś indywidualnych cech doktora, dzieli się z nim niepokojem i niepewnością. Jest on adresatem wielu wierszy. Tak jakby sama obecność medyka pozwalała czynić własne niedomogi znośniejszymi. Jakby wiersze skierowane do jakiegoś adresata, przynosiły w zamian rodzaj komitywy, chwilę akceptacji, przystania na taki, a nie inny, stan rzeczy. I niezmiennie pozostajemy z pytaniem, czy wszystkim aby (a może oby!) nie rządzą przypadki? Co jest w życiu konkretne i namacalne, a co stanowi abstrakcyjny miraż?  Gdzie te wszystkie wielkie słowa, do obecności których nas przyzwyczajono? A tu katastrofy bez świadków, domowe dramaty, brak sił na przeciwności, stygnący upór, że wciąż warto sztubacko im się sprzeciwiać. Piekło zwyczajności, piekło życia, którego marzenia okazały się metaforami – zrobione z papieru, od byle iskry sczezłe na popiół. W wierszu Krucha, znajdujemy wersy:

Teraz, kiedy jest prawie po wszystkim,
trudno znaleźć jakąś intymność, spokojne
miejsce, żeby pomyśleć, co poszło nie tak.

Czyściec zdaniem Szychowiak, miejsce pośrednie, jest „republiką dla normalnych ludzi”. Można to rozumieć, że spora doza umęczenia jest stanem konstans dla człowieka. A przynajmniej tak widzi to autorka Proszę nie płakać. Czy uczenie się życia to wchodzenie w gęstniejący bardziej mrok? Czy jeżeli myśli osiągną kolor smoły, to wtedy jakoś przynoszą nam ukojenie? Lektura wierszy Mirki Szychowiak rodzi dużo pytań, odpowiedzi to sprawa prywatna, nie do rozwlekania publicznie, na oczach czytelników. W tym sensie, przy całej swojej niepoprawności i wywrotowości, Szychowiak jest poetką powściągliwą, dla której bunt przeciwko biedzie (również wewnętrznej) nie jest sztuczną pozą, a egzystencjalną koniecznością. Te wiersze są zapisem życiowej drogi, pełnej wybojów, nieoczekiwanych zwrotów akcji, zdarzeń mało krzepiących, a jednak gdzieś w wersach cały czas drzemie jakaś życiodajna energia, rodzaj szaleństwa, pozwalającego paradoksalnie trzymać świat w ryzach. Stabilizować jego upadek. Na dobrą sprawę Szychowiak opowiada chorobę bycia człowiekiem – bezkompromisowo. Stan czekania, zamiast zawieszenia. Zamiast orderów – blizny. Zamiast mojego miasta, inne miasto. Bryndza zamiast beznadziei. Zawsze coś zamiast czegoś, pod zastaw albo na raty. W wierszu Słowa, ostatnia strofa: „każda cisza jest lepsza od wrzasku/ i lepiej coś stracić, niż stracić wszystko”. Nawet słowa są niedbałe, zaraz niebyłe, spóźnione i świadczą już – by powiedzieć tytułem tomu Krystyny Miłobędzkiej – po krzyku. Obcy dla samych siebie, obcy dla innych. Wydani swoim chorobom, zdani na pomieszane głosy, zmyślone postacie. Podtrzymujący się o poręcze, które nie prowadzą na żadne piętra. I jeszcze tytuł: Trzeci migdał. Niepotrzebny, prowadzący do dużych infekcji; anomalia. Jeżeli to metafora w świetle, a raczej mroku, w których poetka widzi egzystencję, to raczej nie powinno być nam do śmiechu. Jak tu żyć dalej, a nie zaczynać wciąż od nowa? Wokół opuszczone domy, puste ławki. Na początku jest śmiesznie, potem mniej. Później wcale. Nic więcej:

Poezja nie ma dla mnie czasu. Bierze jakieś
fuchy, łapie zlecenia jak leci, nie odpowiada
na moje listy. Listy są rzeczowe, wcale nie
w histerycznym tonie – przecież ja niczego
nie chcę od wierszy. Może tylko spotkać się
na chwilę, pogadać. Żadna terapia czy koło
ratunkowe. Spotkanie robocze. I tyle.

 

[1] M. Szychowiak, Trzeci migdał, Wrocław 2018. Wydawnictwo j. Wszystkie cytaty wg tego wydania.

 

Recenzja pierwotnie ukazała się w Odrze.