środa, 22 sierpnia 2018

Krzysztof Kleszcz - "Całe szczęście" (Trzeci migdał)


Ostatnio trafiałem na poezję, której czytanie zdało mi się intelektualną mordęgą. Mam szacunek dla popisów erudycji, ale akurat potrzebowałem wierszy, w których czuć oddech, znać człowieka. Może tak to ujmę: od ekstatycznej wyprawy samochodem pod górę przez zakręty śmierci, wolę przebieżkę z włączonym Endomondo do kapliczki i z powrotem.

   Co to za świst z gardła? Trzeci migdał to trzecie oko? Oto strumień świadomości - przeciek z głowy. Zawroty, pomieszania, rozszczepy wewnętrznego "ja". Monologi z doktorem. Konfesyjna poezja, bez obawy o przesadny ekshibicjonizm i deprecjację ("Co mam zrobić z głową, obcą ziemią, na której nic nie chce wzejść?"). Trudno jej nie polubić np. za puentę w "Bez zapowiedzi (wizyty domowe)".

   Wiersze o nadczynności, gdy samoświadomość ogłasza swoje rozbuchane dzikie wiosny, gdy doprowadza do rozdwojenia jaźni. Wiersze - ślady rozterek, zapisy zabłąkań; prowincja w jakiej żyje podmiot liryczny okazuje się miejscem, w którym życie się jąka i paprze. Wiersze - bystrym okiem czynione obserwacje ("on tylko dotyka swojego wagonu").

   Wersy o ludziach, którzy nas rozczarowują ("wygolone małpy niskopienne", "małe, wredne muszki wpadają na człowieka, wchodzą do nosa"), i o ludziach, za którymi się tęskni. O pewnym wulgaryzmie, które wpycha się na usta, i o tym, że cisza lepsza od wrzasku. O tym, że znosi się niesprawiedliwość z godnością - "nie wchodzi w drogę, tym, którzy są jej coś winni", i o akceptacji - "lubieniu kawałków". O radości z życia, gdy przyśni się śmierć.

Trudno nie poczuć mięty do wiersza "Czekać", o rozdziawionej gębie kogoś, kto patrzy w górę, i czeka, aż coś spadnie z nieba.

O zmianach, wybuchach. O tym, że "nie ma, babo, widoków", że czyściec fajniejszy od piekła i nieba, że "psa kocha się w całości", albo że jak ślimak dźwiga się dom. Bo księżycowa prowincja - "wygrany trylion", okazuje się miejscem o innej grawitacji, z pękniętym sufitem, gdzie "każdemu może przydarzyć się wszystko", a całe szczęście prowincjuszki - ślimaka to "żeby nikt nas nie znalazł i nie wziął pod but, do ust".