Wzgórze Olgi
Mama nie mogła zrozumieć, dlaczego tak niecierpliwie czekam
każdego dnia, żeby iść do Olgi, tej – jak ją nazywali w bloku – szurniętej
staruchy, której zawodzenie i krzyki były przedmiotem skarg w administracji.
Mama rozumiała Olgę, która podobno wiele w swoim życiu przeszła. Współczuła jej
bardzo i regularnie ją dokarmiała. Zanoszenie napełnionych misek i rondelków
należało do mnie; nikt od nas nie chciał tam chodzić. Początkowo trochę się
ociągałam, bo kiedy wspomniałam sąsiadowi z naprzeciwka, że będę wyręczać mamę,
złapał się za głowę:
– Nie chodź tam, mała! Ta wiedźma cię zaczaruje i dostaniesz
garba albo wyrośnie ci brodawka na nosie. Niedługo ją wywiozą za miasto i
spalą. Pijana czarownica i wariatka. Taka nie może mieszkać w naszym bloku, bo
będzie nieszczęście. Nikt jej tutaj nie chce. To porządny blok.
Miałam jedenaście lat, pstro w głowie, a moja wyobraźnia
projektowała pełne grozy sceny. Jednak przechodząc któregoś dnia obok
mieszkania Olgi, usłyszałam płacz – i wszystko się zmieniło. Ja sama też się
zmieniłam. Płacz był żałosny, rozpaczliwy i tak przejmujący, że w nocy nie
mogłam zasnąć. Rano powiedziałam mamie, że chętnie będę nosić Oldze jedzenie.
Odetchnęła.
Od pierwszej wizyty zapadłam się w Olgę na amen.
Wszystko, co ją otaczało, sterty śmieci, zabytkowe zegary,
cenna porcelana, a właściwie jej resztki, gdański stół, zniszczony już i
wiecznie czymś zasmarowany, pożółkłe fotografie – wszystko to było nie z tego
świata. Nie z mojego świata. Nigdy też w swoim krótkim życiu nie widziałam tak
nierzeczywistej i dziwacznej kobiety. Szaleństwo w twarzy, stroju, głosie i
płaczu. Bezzębna, prawie niewidoma, z reszką siwych włosów, zawsze z
przerysowanym makijażem i ustami pociągniętymi zjełczałą, cuchnącą pomadką
daleko poza kontur ust. Podczas pierwszej
wizyty, ciągle mocno wystraszona, w jakiś niepojęty sposób pokochałam Olgę z
całym jej obłędem, chaotycznie opowiedzianą historią i zagraconym, malutkim
mieszkaniem. Wiedziałam, że nigdy jej nie zostawię, nawet kiedy umrze. I że
Olga nie zostawi mnie.
Błogosławione królestwo śmieci. Dzielnice pudeł, osiedla
tekturowych walizek, mroczne szafy jak teatry ogłaszające plajtę. Patrzę na nią
i czekam, żeby sobie przypomniała, wskrzesiła to, co może zaistnieć tylko
tutaj, na wzgórzu niewyśnionych do końca snów. Zamknięta na poddaszu Łysa Królowa, Olga bez Ziemi, bezzębna Panna bez
Dziecka, prawie ślepa – moja Caryca na zawsze.
– Jak ja ciebie kochała, Maksym. – Olga przyciska do
policzka pożółkłe zdjęcie. – Malczyk ty mój, bohatyr. Oddech jeden był i serce
jedno i ja nie wiedziała: moje bije czy twoje. Leżał ty z głową na moich
kolanach i starczał mi za cały świat. Zasłonił sobą złe, uczynił kobietą.
Poszedł potem ty Bóg wie gdzie i życie moje precz za tobą poszło.
Mężczyzna na zniszczonej fotografii był piękny, czarnooki.
Lewy policzek przecinała niewielka blizna. Mężczyzna Olgi z oczami pełnymi
miłości.
Pokochałam od razu codzienne wyprawy z rondelkiem zupy przed
jej oblicze, niecierpliwe oczekiwanie na audiencję, a potem wędrowanie po
szczątkach miśnieńskich skorupek i oglądanie spleśniałych, umierających z nią
albumów. Karmiłam ją ostrożnie, żeby nie uronić ani kropli. I ani słowa.
– Żeby ty wiedziała – na twarzy Olgi malowała się duma –
jakie ja delikatesy jadła; zupy z raków co rusz, a kuropatwy to już przesyt
miała. O patrz się, zdjęcie – Maksym, sokolik mój czarnooki w Odessie. Po
wyroku on biedny, pejczem przez twarz upomniał się o mnie u majora z Moskwy, co
siłą chciał mnie, swołocz, brać. I przepadł jak kamień, i syna, jak marzył, nie
dał. Osierocił biedną i skazał na wieczne czekanie. Obiecał że wróci. „Oleńka,
ptaszka ty moja jedyna na świecie, kochaj swojego Maksyma, nikomu się nie daj,
ojca nie słuchaj, czekaj, ile trzeba, nie zapomnij. Wrócę do ciebie, jak
wypadnie, to i siwy, i stary, ale wrócę, mileńka”. Uklęknął przed świętym obrazem, pociągnął
mnie za sobą i przed Bogiem wypraszaliśmy łaski i słowo daliśmy sobie na całe
życie. I widzisz, Mireńka – jak kazał, tak ja czekała, i dalej czekam; ja
oślepła z tego czekania, rozum zgubiła, a mojego sokolika nie ma. I mnie już
coraz mniej, tylko kochanie to samo, serce dla niego takie jak kiedyś i ja cała
dla niego jak dawniej.
Olga pochodziła z Kresów, z zamożnej ziemiańskiej rodziny.
Była rozpieszczaną przez ojca jedynaczką. Woził ją po świecie, wydawał bale,
niczego Oldze nie odmawiał. Chciał ją wydać za mąż za bogatego człowieka, ale
Olga to Olga – nie posłuchała ojca, bo serce już miała zajęte. Po zniknięciu
Maksyma zapadła się w sobie, zamknęła w swoim pokoju i tak zaczęło się jej umieranie.
Świat przestał ją interesować. Ojciec starał się przywrócić Olgę światu, bez
powodzenia.
Nigdy mi nie powiedziała, że była w Oświęcimiu; dowiedziałam
się przypadkiem, kiedy pewnego dnia, już bardzo pijana, podciągnęła rękaw
bluzki. Zobaczyłam wyblakły numer. Zapytałam ojca, co to znaczy, a on starał
się jakoś wyjaśnić małej dziewczynce, czym był Oświęcim i co spotkało ludzi,
którzy tam trafili. Zabronił mi z kimkolwiek na ten temat rozmawiać. Nie musiał
tego mówić, bo kiedy Olga spostrzegła, że patrzę na jej rękę, zaczęła krzyczeć:
nic mi nie powie, mam nie pytać, zapomnieć i iść precz. Potem przez kilka dni
nie wpuszczała mnie do domu, a kiedy wreszcie otworzyła drzwi, przytuliła i
powiedziała:
– Olga durna, dziecinko. Wybacz głupiej, nie zostawiaj jej.
Owinięta brązową chustą, nieruchoma jak otaczające ją kufry,
Olga śpi. Czasem drgnie gwałtownie, krzyknie, wydaje się, że z kimś rozmawia.
Mogę już iść do domu. Jutro trzeba kupić Oldze wódki; mnie nikt nie sprzeda –
znowu muszę prosić pana Michała spod siedemnastki. Chętnie kupi, bo za
przysługę dostaje paczkę papierosów. Nie lubię, kiedy Olga pije, ale trzeźwa
zamyka się w sobie, milczy całymi dniami i nie chce jeść.
– Zrozum, dziecinko – powtarza mi za każdym razem, kiedy
kłócę się z nią o to picie – wódka to krople na oczy i pamięć. Ja muszę płakać
za Maksymem, za sobą, za światem, który mi zabrał. Bez wódki nic nie pamiętam,
bez wódki oczy suche i serce puste. Przynieś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz