piątek, 15 listopada 2019

Akt własności



Mógłbyś czasem z nudów spaść na ziemię.
Raczej nie w niedzielę, wtedy nie dowiesz się

prawdy; najlepiej nagle, bez zapowiedzi
jak sanepid albo jakaś ziemska żandarmeria.

To żaden grzech wycofać z życia wszystko,
co sieje zniszczenie. Swoje miłosierdzie
zostaw na lepsze okazje – jak wpadniesz
- dam ci długą listę spraw zaniechanych
katastrof  zamiecionych pod dywan
ludzkich i całkiem nieludzkich historii.

Twoja wierna załoga zajmuje się wyłącznie
sobą - na resztę nie ma pomysłu i chęci.
Czy to jest możliwe, że tego nie widzisz?
Ja ci przecież nie podpowiem jak zawrócić
i złożyć to wszystko od nowa. Nie znam się.

Podobno akt własności  należy do ciebie.

poniedziałek, 11 listopada 2019

Munia

Nie wiesz kochana, kim jestem?
Przypomnisz sobie, nie musisz
się spieszyć, nikt nas nie goni.


Jest taka piękna w tym - nazywam to
- zagubieniu, ale trochę zła, że znowu
odleciała na inną planetę, zgubiła ciąg
dalszy - zła, że czekam na odpowiedź.

Nie mogę jej wyręczać, pomyśli
że dzieje się coś złego. Niepotrzebny
nam niepokój. Wyciągnę zaraz koperty
ze zdjęciami; pożółkłe kawałki pamięci
sprowadzą ją z powrotem. Przeszłość
jest dla niej łatwa – pamięta nawet
deseń na letniej sukience, kupionej
za pierwszą w życiu pensję.

Patrzymy na jakąś ślubną fotografię
i nagle mówi do mnie po imieniu.
Sama wróciła. Każdy jej powrót
mnie uszczęśliwia. Niech tak
wędruje po omacku, niech błądzi.

Ja tu będę, kiedy znowu wróci.



piątek, 8 listopada 2019

Nadciśnienie



Z jakiegoś powodu  w świat płynie bełkot
że właściwie wszystkie wojny

są słuszne.

Przymusowy  pobór ułomnej taktycznie
 mnie nie urządza -  bronić się nie umiem

zabijać  jeszcze nie chcę.

Na żadną śmierć nie mam apetytu – w jej obliczu
wypada pościć jak przed porodem, pewnie się bać

a strach tak  brzydko pachnie.

Początek albo koniec  bywa hałaśliwy, jeszcze
nie wiem kiedy zacznę umierać ani z kim

ale jakoś to będzie.



niedziela, 20 października 2019

Sama nie wiesz

Miasto oświetlone jak świąteczne drzewa
stado krzyczących ulic, uchylonych drzwi
- nic się tu nie ukryje, możesz iść wszędzie.

Rozglądasz się: wszystko jednak jest czarne
i niewidzialne. Samotność spadła na ciebie
jak niespodziewany deszcz - chcesz upaść
gdzieś wygodnie, zaczekać aż ciemność
wróci tam, skąd przyszła. Może do siebie.

Czego właściwie chcesz, czego szukasz
w miejscu, które od dawna przestało
cię kochać? Po wariacku, prawie za nic.

Co cię tak nagle nieznajomo boli
że aż chcesz się dowiedzieć, skąd
ten ból wyrasta i kto go zasiał?






sobota, 5 października 2019

Zapomniałam


Patrzymy obie na ten jesienny staw
- patrzymy osobno, oddalone
jak nigdy do tej pory.
Dzisiaj poza strachem wszystko
nas dzieli, co innego boli.

Mroczno tu i głęboko
- mam wrażenie, że woda czeka
na jakieś konkretne rozwiązanie.

Patrzymy na nią wystraszone
- jedna się boi, że skoczy
druga, że tego nie zrobi.

Nie umiemy stąd odejść
i udawać, że to tylko ta

jesień taka jest, taka zapadalna.

Coś się w nas popsuło
kochana, nie wiem kiedy
zapomniałam
dlaczego.



piątek, 7 czerwca 2019

Trzeci migdał (tomik ciurkiem)


 Za mało

Z ciasno spiętych ust
oddech się przeciska.
Urywanym świstem
zapewnia mnie,
że jestem.
Pokazuje na migi
– to nie wystarczy

Bryndza

Tak się spieszyłam – mało snu, życia
więcej. Żeby zawsze były pod ręką,
otwarte listy i książki schowałam w ziemi.
Zaszalałam kilka razy, trochę uciekłam,
trochę wracałam, hodując czule depresję
i inne łatwo zapadalne stany.

I nagle odwołali koniec świata. Nikt
nie przeprosił. Żadnych wyjaśnień.
Nie byłam na to gotowa, znowu
trzeba się rozgrzebać, otrząsnąć z tego
przestrachu i zwolnić. Tak się nie robi.


 W tajnej służbie u pana Boga

Kruku, kruku, nie bujaj, z gałęzi kąt
widzenia pełniejszy – jak spadniemy,
wydrapią nam oczy te wygolone małpy
niskopienne – tu nikt po nas nie sięgnie.
Podejrzymy sobie ptasie móżdżki,
zbierzemy dowody i doniesiemy
o tym szambie, bo kto zrobi to lepiej?

Gołębie nie ujawnią wszystkiego,
z serca skłamią dla świętego pokoju.
Kruku, kruku, powiedz mi – czy on taki
niedoinformowany może spać spokojnie?

Trafił na nas i miał szczęście. Pod to drzewo
schodzą się wszyscy; liczą łupy, usuwają
nierównych do podziału. W tajnej służbie
u takiego pana nikt się niczemu nie dziwi.
Zapiórkujemy wszystko w pamięci, nie ma
co krakać. Pora do raportu, jutro kolejny
dzień. Najemnicy znowu będą tu rozliczać bitwy.


To nic (wizyty domowe)

W mojej głowie przeciek, nie układają się w całość
stare, mało czytelne wątki. Czasem robi się jaśniej,
ale wtedy wycieka ze mnie własna pamięć.
W tym stanie czuję, że ubywam, że zapomnę,
kim nigdy nie byłam dla siebie. A mogłam.

To żadna katastrofa, panie doktorze. Jest stan
niepewności, który przyjemnie dręczy, jakaś
czystość we mnie i poza mną. Coś nowego.


Może

Każdemu może przydarzyć się wszystko.
To jest ten śniący się nocami – pęknięty
sufit i wygrany trylion, który dzielimy
w pamięci między tych, co nie wygrali.

Po drodze leci nam z tego wora jak leci,
ktoś się potknie, ktoś inny przeskoczy.
Będzie trochę śmiechu, zazgrzytają zęby.
Czy zawsze musi być wszystkim po drodze?

Nie ma najlepszych miejsc, jedynych wyjść,
najpiękniejszych kobiet. To te nieszkodliwe
kłamstwa, które lubimy, takie świecidełka.
Kto z was jest pewien, że chciał się urodzić,
zanim się urodził – niech tutaj przyjdzie
i skłamie.


  Chwilowo (wizyty domowe)

Muszę wyjść z domu, chociaż na zewnątrz
duszno. Małe, wredne muszki wpadają
na człowieka, wchodzą do nosa.

Duszno, jak już wspomniałam, i ślepo
od słońca; nie mam lasu i rzeki, nawet
strumienia nie mam, ale muszę stąd
wyjść, bo się wścieknę. Będzie dobrze,
doktorze – odnajdę leśną drogę,
może znak albo kamień, rozległe pola,
sarny i jakieś robaki. Żadnego człowieka.

Nie dostrzegam w ludziach niczego ważnego,
ale to mnie chwilowo nie martwi, doktorze.
Chcę nikogo nie słyszeć, żadnych słów.
Chcę tylko odgłosów – pisków, szelestów,
bo zrobiłam się ostatnio jakaś romantyczna
i zamierzam sama przez to przejść.


Ćwiczenia

Zgódźmy się w końcu, że czystość to pojęcie
abstrakcyjne, bo inaczej zaczniemy się spalać
w domowym laboratorium, gdzie metodą prób
chcemy uzyskać wolną strefę i przestrzeń.

Trudno nazwać ten pomysł złotym środkiem.
Popatrz – w mieście morderców nikt normalny
nie zapyta, czemu ktoś zginął od strzału w plecy.

Ty unikasz spraw, gdzie rządzą przypadki
– ja wchodzę w nie bez pukania. Kto to przetrwa,
kto jeszcze nawywija, kto szybciej się zmęczy?


Głupota

Ciśnie się na usta słowo,
którego nie wypowiem.

Cenzura lubi je przekreślać,
przeklinać cnotliwe ciotki,
dziecko powtarzać, a ksiądz
nie rozgrzeszy.

Ciśnie się i wpycha,
pewne, że najbliższe
prawdy. Jest coś takiego?
Otwieram usta zdumiona,
że chciałam mu się
poddać i milczeć jak tchórz,
a ono przecież nie ma tu nic
do


Krucha

Te katastrofy dzieją się bez świadków, pełno
rozrzuconych szczątków, zachowały się nawet
odciski, parę ostatnich listów, dziwnym trafem
zdarzają się nawet zdjęcia całkiem rodzinne.
Chowam w sobie czarną skrzynkę – nie będę
niczego im ułatwiać. Nie wiem dokładnie,
co się tam zapisało, nie chcę wiedzieć, przecież
powinni tu być i coś z tym polem po bitwie
zrobić. Teraz, kiedy jest prawie po wszystkim,
trudno znaleźć jakąś intymność, spokojne
miejsce, żeby pomyśleć, co poszło nie tak.

Gdzie zgubił się ten pięknie zaplanowany świat
wypełniony niekoniecznie mną po brzegi?
Ocknęłam się w momencie, kiedy już mnie
nie ma w spisie rzeczy nieodnalezionych.
W innych rejestrach też jestem skreślona.

Tak kończy się czasem zbyt ambitny program
na swój temat. I żadnych śladów.


Odpuść

Już się przejadłam tą prawdą.
Zalega teraz we mnie, wędruje w górę,
dochodzi do ust i cofa się tchórzliwie.
Mówię sobie: nie ma, babo, widoków,
że coś się z tego wylęgnie. Lepiej odpuść.
Żyję więc pół na pół, nie stwierdzam niczego,
nie chce mi się zgadywać ani przypuszczać.

Pora na coś bardziej ludzkiego.


Spokojnie, panie (wizyty domowe)

Gabryś był nawiedzony, panie doktorze. We śnie
zobaczył białego
gołębia na parapecie. Mocno naciągany
argument dla takiej duszy
szczypiaszczej jak ja. Raj rajem, piekło piekłem,
ale jestem zainteresowana,
kto jest szefem czyśćca, bo mnie
najbardziej odpowiada ten ustrój. Republika
dla normalnych ludzi.
Mówiłam mu: zostaw ten różaniec,
tam nie kryje się żadna odpowiedź.
Nagły apetyt
na któregoś z bogów
może zmienić się w chorobę
nieuleczalną.
Gabryś chciał mnie nawracać, doktorze.
Nauczanie początkowe życie
załatwiło mi bezpłatnie i nie dam się wkręcić
w żadne parapety. Nadrabiać braki
pod koniec życia? Niech spada.
To nie ja zobaczyłam Boga w oknie,
to nie ja zadrżałam.
Spowiadam się z cudzych grzechów
i tego się trzymajmy.


Halo? (wizyty domowe)

Halo, ma pan psa?
Doktorze, czuję, że one nie przepadają
za wami, ale gdyby się pan postarał, to
kto wie.

Z nimi jest tak, że kocha się w całości.
Obesra, szczeka w nocy, w całym domu
sierść i kości schowane w takich skrytkach,
że dopiero smród podpowiada, gdzie są.
Ale pies to pies, a nie człowiek, i jemu
wybaczam prawie wszystkie katastrofy.

Dzwonię do pana, bo miałam zamiar
oddać swojego psa do poprawczaka.
Pomyślałam jednak, że jak się komuś
zwierzę, to nie oddam. Nie musi pan nic
mówić, nie po to dzwonię, żeby słuchać,

ale żeby mi przeszło.


El cztery

Nie mogę udawać, że nic się nie stało,
że to tylko k o t. Przejechanego
prawie na śmierć łaskawie przyniósł
do domu. Twój kot uczy się ż y c i a,
powiedział, kładąc mi na kolanach
zakrwawione rude nieszczęście.


List z ucieczki (wizyty domowe)

Wracam do nich, panie doktorze.
Deszcz już nie zacina, chmury wywiało
z wyspy. Dom bezpiecznej wiosny
dla ślimaków nie zatonie. Napiszemy
ostry list do szefa kuchni w Nantes
– niech na nic od dzisiaj nie liczy.

Skrzydlaki pilnują wyspy na zmianę;
czasem któryś narobi nam na głowę,
ale nie w takie gówno się wchodziło.

W tym podglądaniu jest jakaś
perwersja, aż kusi, żeby się wtrącić
w ich ślimaczenie, ale nie wypada.
Lepiej się pomodlić, żeby nikt nas
nie znalazł i nie wziął pod but, do ust.


Bez zapowiedzi (wizyty domowe)

Znowu jestem pierwsza – to takie dziwne, wiesz?
Chciałam tylko przyjść, zaczepić kogoś, posłuchać,
o kim dzisiaj będą kłamać, o co się kłócić, przez kogo
płakać. A tutaj pusto. Zero człowieka, żadnych śladów.
Jestem pierwsza i ostatnia, za drzwiami zimna kanapa,
której nienawidzę. W niczym mi nie pomogła, nie
ułożyła mnie od nowa, a obiecałeś, że z tego wyjdę.
Ktoś kogoś oprawił w ramki i powiesił na ścianie
jak martwy pejzaż. Teraz patrz i zachoruj na mnie.
Tego ci serdecznie życzę, jebany doktorku.

 Czekać

Zobaczyłam na chodniku człowieka, który
spoglądał w górę, jakby czekał, aż coś spadnie
– specjalnie dla niego wyląduje na tym
dziurawym chodniku i powie: jestem.
Przestało się liczyć, gdzie szłam i po co,
poczułam, że muszę z nim zostać.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio czekałam
na cokolwiek, a to taki piękny stan.

 Odleżyny

Połóż mnie – prosi ciało. Nie walcz,
bo się spalisz. Myślisz, że coś zostanie?

Części mowy krztuszą się bezradnie.
To jest dziki język, nie zrozumiesz go.
Czas, ten całodobowy fryzjer, zbierze
słowa na bok jak grzywkę, pousuwa
to, co rozdwojone, i każe słono płacić.

Pokaż mu, że się nie boisz
i nie zaciskaj ust.


Słowa

 Związane byle czym, rzucane niedbale
gdzie popadnie. Trudno połapać się, co jest
przypadkiem, prawdą, przemilczeniem,
a co bełkotem bez znaczenia.

Odpowiedzi bez pytań – martwe dusze
stwierdzone podstępnie na skrawkach dni,
o których mówi się, że są pełne rozmów
człowieka z człowiekiem. Obserwatorzy
z ruchu warg czytają nieistniejące więzi,
a słowa panoszą się i są coraz cięższe,
stawiają skandaliczne warunki, ale

każda cisza jest lepsza od wrzasku
i lepiej coś stracić, niż stracić wszystko.


Porządek

Skrócić język jak się skraca
rozdwojone paznokcie i czekać,
aż odrośnie. Głód i milczenie
jak zwykle, bez recepty, leczenie
na własny rachunek. Próby.

A ręce? Zostawić czy przyciąć
tam, gdzie ich nie czuję?
Co mam zrobić z głową, obcą
ziemią, na której nic nie chce
wzejść? Ogłowię się jak drzewo,
ostrożnie, omijając każdy nerw.

Trzeba będzie żyć tylko nocą,
bo wtedy bardziej mi się wydaje
niż wiem.


Zmiana (wizyty domowe)


Powinnam być w innym miejscu, w innym
mieście – tam, gdzie moje życie nie będzie
się jąkać i paprać. Ma pan coś takiego
na oku? Nie, nic nie będziemy ustalać ani
przepisywać, mnie te złote środki nie kręcą
od dawna – przynajmniej na coś w końcu
zrobiłam się odporna. Pojechałabym
w wysokie, tybetańskie góry, gdzie ludzie
nie przestają się uśmiechać, choć nie mają
niczego. Coś musi być w ich powietrzu, może
w tamtym niebie, że się tak ładnie cieszą.

Idę. Znowu, jak widzę, wychodzę z niczym,
doktorze, a panu nawet nie jest głupio.


Jednym ruchem

Tutaj nie ma pięter, pieczęci, zaginął zbiór
odcisków, piętno stało się niewyczuwalne.

Schodzą się umorusani chłopcy z gwiazdami
szeryfa i przerażone dziewczynki z lalkami,
którym zapadły się szklane oczy.

Starość musi tutaj stać w kolejce, nie jest
przywilejem, ale nie narzeka, bo nigdzie
się nie spieszy. Siadła grzecznie i rozdaje listę
zaginionych dzieci – niemą prośbę o wsparcie.

Młodość przyszła z ciekawości, ciężko oddycha
i dodaje sobie lat. Jeszcze nie wie, że w tym
eksperymencie jest materiałem wyjściowym.

Ucinanie pamięci jednym ruchem. Zanim
cokolwiek się zacznie, z czymś na sen
wymiesza się ból i potoczy się życie we śnie.
Zostaną blizny, ale to jedyna metoda naturalna.


My (wizyty domowe)

Dzisiaj przyszłyśmy obie, bez naszego męża i dzieci.
Mamy ze sobą problem i nie jest wesoło, doktorze,

bo od pewnego czasu nie mieścimy się w jednym
ciele. Ona mówi jestem coraz młodsza, tylko nasze
dzieci się starzeją, a ja patrzę w lustro i przecież
widzę, że poszłam mocno do przodu. Poszłyśmy.

Zaczynają się ciche dni i protesty, odmawia
mi prawa do siebie, wspólnej samotności
i wciąż ogląda tamte zdjęcia, na których nas
już nie ma. Czy to się da wyleczyć? Niech
pan coś na nią wymyśli, ja jestem zdrowa,
ale mogę się zarazić czymś odjechanym.

A po co?


Pat (wizyty domowe)

Nie wiem, co jeszcze we mnie wstąpi, jeśli
będzie pan wydzwaniał po nocach i płakał.
Życie ułożyło nas po przeciwnych stronach
i nie pan, doktorze, a ja – powinnam wyrzucać

z siebie zużyte zapasy siły i wyżalać się,
za coś przecież panu płacę, wciąż za coś płacę
i końca nie ma; są rachunki, gonitwa i sny
w kawałkach, bo mój lekarz zaczął się bać.

Nie możemy sobie pomóc, raczej pan – nie
może. A ja nie umiem.


Dziura

Może coś zostawić, nadać telegram
na potem, kiedy okaże się, że słowa
staną się jedynie znakami
odciśniętymi w podniebieniu.

Ziemia nie będzie spokojna, woda
obojętna, i żadna susza nie zmieni
ciała w kronikę dziejów.

Nie da się umrzeć i zostać.


Potem

Aleksander planuje swoją przyszłość
po śmierci. Miękki fotel ma go
rozluźnić, wódka – wyostrzyć.
Potem jest bardzo skomplikowane
– dochodzi w końcu do wniosku.

Aleksandrze – pyta Aleksander
  od czego byś zaczął?
Postanawia, że od początku:
z bazy danych usunie to, co ma
tu zostać, resztę prześle wyżej.

Spisze na skórze swoją historię
– może ktoś to odczyta, gdy ciało
wyschnie jak pergamin.

Przyszłość już masz za sobą
– krzyczy. Nic mu się nie
zgadza i nie ma co przesłać.
Chciałby po śmierci żyć dalej,
a nie zaczynać od nowa.

Tutaj już mu się nie chce.


Plecak

Tadźce Mikołajkowi


Podróżni niecierpliwie ściskają walizki,
on nie ma nic. Jego bagaż został tam.

Mężczyzna w wojskowej kurtce czeka.
Pociąg do Zamościa nigdy się nie spóźnia.
Przyjeżdża, odjeżdża, ale zawsze bez niego.
On tylko dotyka swojego wagonu, potem
wraca do mieszkania w starej kamienicy.

Jutro znowu przyjdzie o tej samej porze.
Zawiozłabym go tam, ale wciąż powtarza,
że nie chce jechać do miasta, którego
już nie ma. Tam jest teraz inne miasto.


Proszę nie płakać

Zofia ma otwarte oczy, uśmiecha się.
To znaczy, że śpi. Dzisiaj przyszedł
do niej piękny, siwy mąż, znów przyniósł
albumy. Jasnowłosa Zofia stoi na scenie
z bukietem kwiatów. Kłania się i kłania.
Nie dała się wtedy kochać i sama nie
kochała. Miała czarne pianino, owalne
lustro, puszyste suknie. I wielki głos.

Moje biedne maleństwo –mąż gładzi
 łysą jak u pisklątka główkę – teraz masz
tylko mnie. Ona przestaje się uśmiechać,
już nie śpi. Zatyka uszy i rusza ustami,
jest zagniewana. Udajemy, że słyszymy
tę arię, wszystkie głośno bijemy brawo
i kłaniamy się, chociaż właśnie zasnęła.


Plan

Kiedy z nieba odlecą samoloty
i w portach przestaną czekać
na statki – zejdziemy z drzew,
żeby zebrać to, co z nas wypadło.


Wszystko możemy

Rozebrało ich na dobre pod tą
smutną ziemią, zrównało w prawach
i uciszyło, bo tutaj bólu nie ma.

Został z nami, w opuszczonych
domach, na pustych ławkach,
w naszych głowach, listach, we krwi.

Wrócił niedawno. Czasem ból powraca
nawet do umarłych. Czy ktoś ich słyszy?

Kości nie mówią już.


Wiszę

Nie wchodzę w drogę tym, którzy są mi
coś winni. Im dłużej to trwa, tym bardziej
nienawidzą. Wreszcie zapominam, żyję
w miarę statecznie, ale jestem tylko
kurewsko poczciwym wrogiem numer sto.

Wypada się gdzieś schować, może zapomną,
że mają coś mojego. Święta Sklerozo, poratuj
w biedzie, zstąp na ziemię, wymaż ten dług.


Korki

Matematyka ciał to dziwny przedmiot,
nic nie odejmuje się bez reszty, z tyłu
jakieś ułamki. Jakby było mało, że trzeba
na siebie działać, te reakcje, równoważnie,
pęki kluczy do niczegoś. Nie lubimy, ale
ślubowaliśmy, prawda? Panowie, nie tak
dramatycznie, skąd u was to ideolo w tle?

Lepiej chcieć czy musieć? Oto jest pytanie.
Ale nie liczcie, że ktoś wam podpowie,
jak ten test zaliczyć, jak wyjść z niego cało.


To nie porażka

Lubię cię fragmentami. Bardzo rozsądna postawa,
żeby, tak jak kiedyś, nie ryczeć. Byłeś wściekły,
a ja niepotrzebnie puchłam i tłukłam zastawy.
Po co? Od kiedy zaczęłam cię podglądać, wiem, że
muszę omijać twoje mało przyjazne miejsca i brać
to, co najlepsze. To nie porażka, że lubię cię tylko
w kawałkach. Popatrz, ile się zmieniło, odkąd nie
jesteś traktowany kompleksowo. Przynajmniej

oboje żyjemy.


Dobrze

Budzisz się z krzykiem w środku nocy
i pytasz, czy cię kocham. Znowu ci się śniło,
że umarłam; mam tak samo, ale nie krzyczę.
Sprawdzam, czy oddychasz, i gaszę światło.

Nie słyszę zbiorowego płaczu, nie biją dzwony
– widocznie sny o śmierci są bezdźwięczne.
Jeszcze nigdy nie byłam taka brzydka,
źle uczesana, dostojna i obstawiona
sztucznymi kwiatami, których nienawidzę.

Te sny urywają się, kiedy czuję, jak spada
na mnie ziemia. Wtedy szukam po omacku
kapci i wymykam się z pokoju.

Jak dobrze ucieszyć się nocą, że jeszcze
się żyje – ciemność i śmierć to nie na moje
nerwy. Ożywiona, z pasją układam szuflady,
prasuję nawet to, co wyprasowane, nucę.

Ulatnia się strach, że wróci sen śmiertelny
i namiesza. W końcu zasypiam zmęczona
i żywa.





Wyjście

Pocieszycielka obwisłych pośladków
i zdradzanych przez lata kobiet
– to nie ja. Tamta wyjechała daleko.
Podobno leczy gdzieś te wszystkie
swoje nadczynności, bierze w tyłek
zastrzyki na odporność i twardnieje.

Nie, nie zostawiła adresu ani listów,
a ja tylko sprzątam ten syf po was,
dbam o kwiaty i porządkuję jej sprawy.
Kiedy wrócę – powiedziała – chcę zastać
tylko to, co moje. I zmień zapach tego
domu, niech będzie tak, jak kiedyś.
.
Nie wyjechała bez pożegnania, skądże.
Jadę zaopiekować się sobą – wyjaśniła.
A reszta, bez urazy, zwisa mi jak stalaktyt.



Nic więcej

Poezja nie ma dla mnie czasu. Bierze jakieś
fuchy, łapie zlecenia jak leci, nie odpowiada
na moje listy. Listy są rzeczowe, wcale nie
w histerycznym tonie – przecież ja niczego
nie chcę od wierszy. Może tylko spotkać się
na chwilę, pogadać. Żadna terapia czy koło
ratunkowe. Spotkanie robocze. I tyle.