wtorek, 2 stycznia 2024

Wizyta domowa. „Trzeci migdał” Mirki Szychowiak Bartosz Suwiński

 Gdyby próbować opisywać poezję kolorami, nowe wiersze Mirki Szychowiak[1], byłyby szare. Do bólu zwyczajne, zwyczajnie bolesne, pod kurzem rozdrapujące rany. Są zapisem życiowych klęsk i porażek, uświadamiają nam, że to właśnie sprawy przegrane doświadczają bardziej, są dużej z nami. Chodzą nam po głowie, bywa, że za cenę wewnętrznej stabilizacji, za cenę dobrego nastroju. Płaci się za nie rozstrojeniami, mniej i bardziej jawnymi zwątpieniami, w końcu depresją. Spadkiem formy, chęci do życia, ogólnym marazmem, z którego trudno cokolwiek wygrzebać. Są jak kompost – ten jeden raz uciekając się do poetyckiej frazy – z którego trudno wygrzebać coś niepoddanego jeszcze rozkładowi. Poetka mówi jakby przez ściśnięte usta, a uwolniony w ten sposób oddech, zaświadcza o pozostawaniu wciąż przy życiu. Nominalnie szarym, pozbawionym chwil uroczystych, upływającym na znoju i problemach. Odkłamującym pełne nadziei sny na lepsze jutro, bo jakie to dzisiejsze jest, każdy widzi. To również wiersze o straconych szansach, o niepowodzeniach, o życiowych fiaskach, rodzących dziś melancholijne przygnębienie. Szychowiak, patrząc w przeszłość, dokonuje czegoś na kształt gorzkiego bilansu, z którego jasno wynika, że widoki raczej na przyszłość ciemne, a radości tyle, co kot napłakał. Nie maskuje się tu trudów, jakie przynoszą ze sobą kolejne dni. Nie ma się tu do nikogo pretensji, nikogo się nie obwinia o taki sobie stan rzeczy. Nikogo się nie oskarża. Człowiek się urodził, więc pcha swój majdan do przodu, czasami stara się bardziej, czasami mniej, by jakoś to w końcu było. W wierszu Może, czytamy:

Każdemu może przydarzyć się wszystko.
(…)

Nie ma najlepszych miejsc, jedynych wyjść,
najpiękniejszych kobiet. To te nieszkodliwe
kłamstwa, które lubimy, takie świecidełka.

Być może życie jest ciągłym łudzeniem się, że będzie lepiej? Stale podtrzymywaną fikcją, w myśl której w końcu przecież sprawy wezmą dobry obrót? To wersy o tym, że tak naprawdę nic się nam od życia nie należy, gdyż różnie los się wobec nas układa, a nasze pretensje i żale, zazwyczaj niesprawiedliwe i wobec możliwości rozmaitych potencji bezpodstawne, wynikają z pychy i przekonania o własnej wyjątkowości. Poetka nie szuka spokoju u ludzi, wytchnienie kojarzy się jej z leśnym jarem, z możliwością bycia z sobą sam na sam, w asyście przyrody, nie niepokojonej niczym i skupionej na własnym trwaniu. Szychowiak w swoim nowym tomie prowadzi wierszowany dialog, mówi do pozbawionego jakichś indywidualnych cech doktora, dzieli się z nim niepokojem i niepewnością. Jest on adresatem wielu wierszy. Tak jakby sama obecność medyka pozwalała czynić własne niedomogi znośniejszymi. Jakby wiersze skierowane do jakiegoś adresata, przynosiły w zamian rodzaj komitywy, chwilę akceptacji, przystania na taki, a nie inny, stan rzeczy. I niezmiennie pozostajemy z pytaniem, czy wszystkim aby (a może oby!) nie rządzą przypadki? Co jest w życiu konkretne i namacalne, a co stanowi abstrakcyjny miraż?  Gdzie te wszystkie wielkie słowa, do obecności których nas przyzwyczajono? A tu katastrofy bez świadków, domowe dramaty, brak sił na przeciwności, stygnący upór, że wciąż warto sztubacko im się sprzeciwiać. Piekło zwyczajności, piekło życia, którego marzenia okazały się metaforami – zrobione z papieru, od byle iskry sczezłe na popiół. W wierszu Krucha, znajdujemy wersy:

Teraz, kiedy jest prawie po wszystkim,
trudno znaleźć jakąś intymność, spokojne
miejsce, żeby pomyśleć, co poszło nie tak.

Czyściec zdaniem Szychowiak, miejsce pośrednie, jest „republiką dla normalnych ludzi”. Można to rozumieć, że spora doza umęczenia jest stanem konstans dla człowieka. A przynajmniej tak widzi to autorka Proszę nie płakać. Czy uczenie się życia to wchodzenie w gęstniejący bardziej mrok? Czy jeżeli myśli osiągną kolor smoły, to wtedy jakoś przynoszą nam ukojenie? Lektura wierszy Mirki Szychowiak rodzi dużo pytań, odpowiedzi to sprawa prywatna, nie do rozwlekania publicznie, na oczach czytelników. W tym sensie, przy całej swojej niepoprawności i wywrotowości, Szychowiak jest poetką powściągliwą, dla której bunt przeciwko biedzie (również wewnętrznej) nie jest sztuczną pozą, a egzystencjalną koniecznością. Te wiersze są zapisem życiowej drogi, pełnej wybojów, nieoczekiwanych zwrotów akcji, zdarzeń mało krzepiących, a jednak gdzieś w wersach cały czas drzemie jakaś życiodajna energia, rodzaj szaleństwa, pozwalającego paradoksalnie trzymać świat w ryzach. Stabilizować jego upadek. Na dobrą sprawę Szychowiak opowiada chorobę bycia człowiekiem – bezkompromisowo. Stan czekania, zamiast zawieszenia. Zamiast orderów – blizny. Zamiast mojego miasta, inne miasto. Bryndza zamiast beznadziei. Zawsze coś zamiast czegoś, pod zastaw albo na raty. W wierszu Słowa, ostatnia strofa: „każda cisza jest lepsza od wrzasku/ i lepiej coś stracić, niż stracić wszystko”. Nawet słowa są niedbałe, zaraz niebyłe, spóźnione i świadczą już – by powiedzieć tytułem tomu Krystyny Miłobędzkiej – po krzyku. Obcy dla samych siebie, obcy dla innych. Wydani swoim chorobom, zdani na pomieszane głosy, zmyślone postacie. Podtrzymujący się o poręcze, które nie prowadzą na żadne piętra. I jeszcze tytuł: Trzeci migdał. Niepotrzebny, prowadzący do dużych infekcji; anomalia. Jeżeli to metafora w świetle, a raczej mroku, w których poetka widzi egzystencję, to raczej nie powinno być nam do śmiechu. Jak tu żyć dalej, a nie zaczynać wciąż od nowa? Wokół opuszczone domy, puste ławki. Na początku jest śmiesznie, potem mniej. Później wcale. Nic więcej:

Poezja nie ma dla mnie czasu. Bierze jakieś
fuchy, łapie zlecenia jak leci, nie odpowiada
na moje listy. Listy są rzeczowe, wcale nie
w histerycznym tonie – przecież ja niczego
nie chcę od wierszy. Może tylko spotkać się
na chwilę, pogadać. Żadna terapia czy koło
ratunkowe. Spotkanie robocze. I tyle.

 

[1] M. Szychowiak, Trzeci migdał, Wrocław 2018. Wydawnictwo j. Wszystkie cytaty wg tego wydania.

 

Recenzja pierwotnie ukazała się w Odrze.

sobota, 28 października 2023

Wiem

 


Wiem coraz mniej.

 

Może  tak ma być , może ulatnia się

wszystko, co mnie zżera i psuje krew?

 

Dzikie wysypisko budowane przez lata

samo zaczęło robić ze sobą porządek.

Czegoś już nie kocham, nie wyznaję,

przestałam nad kimś płakać, po co mi

cudze emocje? Starzeję się dobrowolnie

i już nie muszę niczego odczarowywać.

 

Pamięć absolutna nie jest cacy, już nie.

 

Wiem coraz mniej.

 

Czy się tym martwię? Jeszcze nie mam

pojęcia o czym nie chciałabym zapomnieć

albo już zapomniałam. Na razie jestem ze sobą

na obserwacji, założyłam kartę pamięci

i czekam. Przybywa notatek, które może

coś rozwiążą, ale się nie spinam. Po cholerę.

 

Swoje i tak wiem.

 

 

 

 

 

 

 

sobota, 14 października 2023

Coś na już

 

 

Jakie życie jest piękne, patrz

 

I dlatego koniecznie chcesz się zabić?

 

Co za dziwna rozmowa, próbuję się połapać i wyczuć

czy chcesz mnie wkurwić czy nastraszyć. Za daleko

jestem, nie sprawdzę. Telefon zacina, docierają do mnie

niewyraźne strzępki i zaczyna się robić niebezpiecznie.

 

Żyletką odpada, na widok krwi zemdleję jak zwykle i mogę 

zapomnieć o samobójstwie. Możliwe, że zacznę się drzeć

i ktoś litościwy przyleci, obdzwoni rodzinę; nagada ludziom,

że jestem emocjonalnie nierówna i wyślą mnie gdzieś w pizdu.

 

Trzęsą mi się łapy, nie wiem co mogłabym jej powiedzieć.

Jakoś to będzie czy wszystko będzie dobrze, to wycieruch 

- przecież nie będę kłamać, bo jest za mądra i nie uwierzy.

Niepotrzebne jej takie pocieszanki. Zaczynam  fantazjować.

 

Do torów masz za daleko, zanim dojdziesz, to się zmachasz.

Pociąg nie będzie czekał, żeby cię przejechać. Odpuść sobie

kolejową śmierć, nie żal ci maszynisty? Będzie miał przez

ciebie przesrane, może już nigdy nie wsiądzie do pociągu.

 

Mogę się nażreć tabletek, takich na sen i na serce. Jak zasnę,

to nie poczuję, że się zaczyna odlot z planety ziemia. Będzie

bezboleśnie, kobieco i estetycznie. Dzisiaj tego nie zrobię,

w domu nie mam ani jednej tabletki, apteka już zamknięta.

 

Wymyśl mi coś na już.

 

Z wieszaniem będzie kłopot. Masz w domu coś solidnego,

bo niby na czym chcesz wisieć? Na klamce nie dasz rady,

wywaliłaś wszystkie krawaty i paski, zostaje żyrandol,

ale masz rozpieprzony błędnik, zanim wleziesz na krzesło

ze dwa razy spadniesz i połamiesz się. Dopiero będzie syf

 

 i zamiast w trumnie, skończysz na wózku.

 

Chcę przez to powiedzieć, że nie jesteś przygotowana

na taki odlot. Pozabijaj się w wierszach, może to jest

pomysł na odżycie. I dzwoń, coś ci jeszcze podrzucę.

To będzie genialna książka. Tylko takie umiesz pisać.

 

 

 

sobota, 17 września 2022

Wszystkiemu żywemu - Karol Maliszewski o Kup mi las

 

   Wygląda na to, że tego tomiku nie było w planie, że spadł na autorkę jak grom z jasnego nieba. Skąd ta pewność, zapytacie. Tu muszę wyznać, że poetka nie jest osobą mi obcą. Sporo wiem o jej życiu prywatnym, nie tylko dlatego, że regularnie rzucam okiem na posty zamieszczane w mediach społecznościowych. Nie tak dawno przeraziły mnie tam zdjęcia pokazujące przestrzeń ogołoconą z wielkich – sądząc po pozostałych pniach – i starych drzew. Z dołączonej informacji wynikało, że Mirka Szychowiak zastała taki widok, odwiedzając na wakacjach rodzinę, i nie może dojść do siebie po tym, co tam zobaczyła, towarzysząc w bólu i żałobie pozostałym domownikom. Poetka zareagowała natychmiast. Tak, jakby inaczej się nie dało. Tak, jak jej wrażliwość i przyzwoitość nakazywały. I mimo tego, że pisała wówczas coś całkiem innego, rzuciła się z zapałem w wir nowej pracy, która koniecznie musiała sprostać doznanym emocjom i jednocześnie wymierzyć sprawiedliwość. Bo w jej mniemaniu stała się zbrodnia, doszło do złamania umowy społecznej, ktoś wyrządził społeczności związanej z lasem ogromną krzywdę.

   Postępując zgodnie z zasadami recenzenckiej uczciwości, musiałem państwu wyjawić to, co półprywatnie wiem o genezie omawianej książki. Nie jestem w stanie potraktować jej jako „obiektu wydawniczego”, bowiem za dużo wiem i za dużo czuję w związku z okolicznościami jej powstania. Teraz następuje to, co najciekawsze. Spodziewałem się nie do końca kontrolowanego gniewu, wylewu rozmaitych emocji towarzyszących przeżywaniu wspomnianych wcześniej faktów. Zatem ja tę książkę już sobie jakoś przedstawiłem (wstępnie przejrzałem), znając wszystko to, co autorka do tej pory napisała i orientując się w kwestii stworzonej przez nią oryginalnej poetyki. 

   Okazało się, że najgorsze co może być w lekturze i „interpretacji”, to uleganie przeświadczeniom związanym z przewidywaniem. Przewidywanie paraliżuje możliwość odnowionego spotkania z czyimś wciąż rozwijającym się światem. Czekało mnie zaskoczenie, bo autorka, owszem, nie kryjąc wściekłości i rozżalenia, wymyśliła wyrafinowany sposób na opanowanie tych emocji. Można rzec, przydzieliła im określone role w wyreżyserowanej przez siebie sztuce. Tak, sztuce. Mówimy tu także o kunszcie, niesamowitej świadomości formy wyrazu, o artystycznie „wyrachowanym” i celnym uderzeniu w wyimaginowanego wroga i stworzony przezeń system. Jeżeli uniesienie, to kontrolowane, jeżeli pasja, to rozłożona „na raty”, a raczej na poetyckie sekwencje realizowane z żelazną logiką.

   W pierwszej chwili może się wydawać, że mamy do czynienia z opowieścią poetycką w listach, powiedzmy, że z epistolarnym poematem. Jednak po wnikliwszej lekturze znów powracam myślą do sztuki teatralnej, do „listownego” spektaklu. A to za sprawą krzyżujących się monologów różnych postaci, choć nie ulega wątpliwości, że oś meandrującej narracji przebiega przez świadomość i nadwrażliwość głównej bohaterki. Nie wiadomo dokładnie, kiedy i z jakiego powodu znalazła się w opisywanym przez siebie ośrodku, zakładzie, miejscu odosobnienia. O całkowitym odosobnieniu nie może być mowy. To nie leży w naturze tej kobiety. I chociaż pierwsze dni były trudne i pełne rozpaczy, to już następne przyniosły ocieplenie stosunków z innymi pensjonariuszami i udaną próbę stworzenia świadomej swoich celów „grupy pokrzywdzonych”. Listy do osobnika (męża?), który skierował ją do tego ośrodka dla nerwowo i psychicznie chorych, wypełniają znaczną część książki, nie wyczerpując jej jednak zupełnie. Stąd wrażenie polifonicznego spektaklu, w którym temperamenty i różne wizje świata grają, ścierając się ze sobą. Autorka dopuszcza do głosu również tego, którego oskarża o osadzenie w zakładzie i którego bez przerwy prosi o kupno lasu – najpierw tylko dla niej, a potem też dla innych nadwrażliwców, towarzyszy niedoli. Osobnik ten „płaci, więc wymaga”, kierując zarzuty wobec pracowników ośrodka, którzy, jego zdaniem, zaniedbują swoje obowiązki, pozostawiając pacjentkę bez opieki i nadzoru. Niepokoi go fakt, że ona „nawiązuje podejrzane kontakty z innymi/ dotkniętymi”. Ten monolog staje się natychmiast przyczyną reakcji w postaci kontrmonologu. Akcja posuwa się szybko jak na scenie. Pracownicy odpowiadają, że żądania dotyczące lepszego nadzoru są absurdalne, gdyż w ośrodku „nie trzyma się ludzi pod kluczem”. Swoich pensjonariuszy określają jako „przetrąconych” i uważają, że jako takich należy chronić przed światem porzuconym przez nich z powodu jego bezduszności, okrucieństwa i zła. Odpowiedź głównej bohaterki jest jeszcze bardziej ostra i bezceremonialna, zwracająca uwagę na relatywność tego, co społecznie jest uznawane za nienormalne bądź normalne. W świetle jej gwałtownej filipiki to właśnie ci, co doprowadzili do psychicznego załamania się pensjonariuszy, są nienormalni, a przede wszystkim niemoralni. Są „małymi ludźmi”. Przywoływany wiersz, zatytułowany Odbiło ci?, kończy się słowami: „Nazywaj nas jak chcesz, broń się jak umiesz, ale/ nie myśl, że coś z nami ugrasz, mały człowieczku”.

   Pośród pracowników, prezentujących generalnie postawę raczej „rozumiejącą”, znalazł się jeden Judasz, młody stażysta, którego obraz świata i ewentualnej kuracji przypomina to, co reprezentuje adresat wszystkich listów „podejrzanej kobiety”. Młodzieniec ten uważa, że pełni ona ważną i wiodącą rolę, namawiając wszystkich do działania, a nawet do jakiejś konkretnej akcji: „Pisze i pisze. Nikt normalny nie wysyła tyle/ listów”. Piszący donos podejrzliwy student ma wiele racji. Podejrzanej kobiecie udało się zaktywizować pogrążonych w rozpaczy i beznadziei ludzi, pokazać im cel i drogę wyjścia z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Jeden z utworów ma charakter liściku przywódczyni do pozostałych. Mówi się w nim o tajnej naradzie, o „spotkaniu w parku za stawem” i apeluje o przyprowadzenie Agaty, kobiety niemogącej podnieść się po stracie ukochanych psów. Wszystkie zostały otrute przez jakiegoś sadystę z sąsiedztwa. Narratorka i jednocześnie reżyserka tego spektaklu w listach stara się, by nikt z opuszczonych i bezradnych nie pozostawał poza rodzącą się wspólnotą. Chce przygarnąć wszystkich. O każdym ma coś do powiedzenia. Tak więc opowiada nie tylko swoją historię, ale również z oddaniem odtwarza to, co spotkało innych wykluczonych ze społeczeństwa za swoją zbytnią kruchość i delikatność. O Agacie tak opowiada z empatią i psychologiczną intuicją: „Ona nie miała nikogo oprócz/ kilku kundli, których przecież i tak nikt nie chciał./ Znalazła w starym kartonie, przyniosła do domu/ i wychowała. W końcu miłość i bliskość, jakiej/ nie zaznała przez tyle lat od żadnego człowieka”.

   Historia Agaty i sposób jej rozumienia, tłumaczenia przyczyn duchowej zapaści wydają się charakterystyczne dla uczuciowości ujawnionej przez tę książkę, opowiadającej o wielu egzystencjach nie tylko pozbawionych bliskości i czułości, lecz przede wszystkim dotkliwie zranionych. Nie chodzi o egzaltację. To słowo jest zbyt obcesowe i po prostu nieadekwatne. To nie z egzaltacji bohaterka pochyla się nad następnym skaleczonym ludzkim egzemplarzem – Walerkiem, Henryczkiem, Szczepanem, bliźniakami z Podlasia, Jerzykiem czy Ludwikiem – rozpoznając jego ranę i próbując coś na nią poradzić. Remedium jest wciąż takie samo, a jest nim możliwość powrotu do natury, na przykład w postaci lasu za oknem i zwierząt w domu. Człowiek potrzebuje kawałeczka przyrody do normalnego funkcjonowania. Oderwany od niej zaczyna więdnąć, chorować na rozmaite, nie zawsze znane medycynie, przypadłości. Tu warto przypomnieć to, z czym spotykamy się na wstępie. Mirka Szychowiak w bezpośrednim, odautorskim głosie, informuje, że książkę dedykuje „Wszystkiemu żywemu, co bez umiaru zniszczono i zabito w imię ratowania natury, pokrętnie tłumaczonej ochrony środowiska – oraz ludziom, którzy wskutek tej usankcjonowanej prawem czystki stracili chęć do życia i zapadli na nie dające się zdiagnozować ani leczyć choroby”.

   Nieustępliwość i pasja bohaterki przynoszą wkrótce rezultaty. O jednym już wspomniałem, mianowicie o integracji pensjonariuszy, o ich odnalezieniu się we wspólnym działaniu, o przywróconej im wierze we własne człowieczeństwo. Zmienia się również ten, który wydawał się być sprawcą nieszczęścia, symbolizując całe zło drugiej strony, czyli świata ludzi nieczułych i bez wyobraźni. Żarliwość listów bohaterki chyba zaczyna go przekonywać. Z wiersza Zgoda dowiadujemy się, że zmądrzał, „przewietrzył głowę”, i zaczął działać, poważnie przyglądając się kolejnym „zleceniom” i stojącym za nim życiowym tragediom. W grę zaczynają wchodzić nie tylko lasy, ale i łąki, kawałki pól, opuszczone gospodarstwa, wzniesienia i góry. Wszystko to, z czego cierpiących w zakładzie ludzi wyzuto, czego ich pozbawiono, uniemożliwiając normalną egzystencję. Trudno się więc dziwić, że zaczęli zachowywać się – zdaniem funkcjonariuszy systemu – „nienormalnie”. Bohaterka walczy we własnym i ich imieniu o przywrócenie zaburzonego porządku. Wierzy, że to się da zrobić, a w dusze tych ludzi powrócą szczęście i spokój. Już nie będą potrzebowali psychotropów i elektrowstrząsów, ratunek leży w zasięgu ręki i musi wynikać z ze zmiany podejścia wobec człowieka i przyrody.

   Najbardziej dobitnym przykładem skutecznej działalności „nawiedzonej” (bardzo podobnej do Janiny Duszejko z powieści Olgi Tokarczuk pt. Prowadź swój pług przez kości umarłych) czy też „podejrzanej” kobiety jest to, co pada z ust dyrektora zakładu.  Określa się on w swoim monologu mianem „prezesa” i oznajmia, że już nie chce grać tej roli. Rezygnuje z funkcji nadzorcy, z przekonania o swojej wyższości. Ten głos ostatecznie potwierdza błędne założenia systemu resocjalizacji jednostek odstających od emocjonalnych norm ogółu. Prezes przyznaję racje bohaterce, jej staraniom o przywrócenie normalności w relacjach z przyrodą. Prosi, żeby i jego dopisać do listy tych, którzy oczekują na przydział kawałka leśnej przestrzeni. Wierzy, że odnajdzie w niej zaginionego w dzieciństwie ojca.

   I tu kółko się zamyka. Ten monolog wywraca do góry nogami wstępne ustalenia, podział na lepszych i gorszych, wyżej stojących i niżej położonych. „Wszyscy jedziemy na tym samym wózku” – mogłaby powiedzieć bohaterka. Jednak nie wypowiada tego. Za to padają inne ważne słowa. O Polsce jako widzianej w snach na nowo zorganizowanej przestrzeni wolności, tolerancji i miłości. Polsce dla wszystkich: „Załatw mi tyle Polski, żebyśmy się wszyscy/ w niej zmieścili”. Polsce, w której da się „ukorzenić” na nowych zasadach. Pierwsze miejsce pośród nich zajmie szacunek. Drugie empatia. Trzecie możliwość wyobrażenia tego, co czuje druga żywa istota i gotowość reagowania na to. Czwarte czujność. Piąte odwaga. Taka, jaka towarzyszyła Mirce Szychowiak przy pisaniu tych jednocześnie płomiennych i wyrafinowanych wierszy. Mocno oddziałujących na czytelnika, który zaczyna myśleć i czuć w duchu słów o tym, że właśnie mamy szansę obudzić się, bo „nie chcemy już nigdy czegokolwiek przespać”.

   Mam wrażenie, że poetka chciała tymi wierszami po to wstrząsnąć, by powołać coś w rodzaju obywatelskiej straży. Nie bądźmy jednak naiwni. Nie chodzi tylko o pilne od tej pory patrzenie na ręce leśników i zwracanie uwagi, w którą stronę skierują swoje maszyny i piły. Chodzi o coś więcej. O świadomość generalnej zmiany podejścia do systemu, czyli sposobu życia i ekonomicznych jego uwarunkowań, przekładających się, tak jak w tych wierszach, na ludzkie i „wrażliwościowe” relacje i stosunki. „Może nie wykupimy wszystkich lasów i łąk,/ nie przeniesiemy się do wyniszczonych miejsc,/ które potrzebują opieki, ale upomnimy się głośno/ o wszystko co żywe”.

 

                                                                                                            Karol Maliszewski

 

 

środa, 23 marca 2022

Maria Dłuska - Poetyckie veto (Kup mi las)

 


    KUP mi LAS” – to najnowszy tom poezji Mirki Szychowiak – poetki,  prozaiczki, laureatki wielu ogólnopolskich konkursów literackich. W 2005 roku zadebiutowała tomikiem wierszy „Człap story”. Pięć lat  później ukazały sie jej dwa tomiki poetyckie: „Jeszcze się tu pokręcę” (nominacja do Nagrody Literackiej Nike), a także „Proszę nie płakać”  (nagroda główna w OKP „Malowanie słowem”). Tomik poezji „KUP mi LAS" został wydany w 2021 roku przez wydawnictwo papierwdole. To poezja pełna niepokoju, smutku i żalu. To jedyny w swoim rodzaju protest Mirki Szychowak przeciwko niszczeniu lasów bez opamiętania i zawłaszczaniu przez ludzi coraz większych obszarów przyrody.           

Las (biocenoza leśna) jest miejscem magicznym i tajemniczym. Za jego drzwiami mieszkają drzewa liściaste, iglaste, krzewyruno leśnemchy, ptaki, małe ssakiowady, zwierzęta drapieżne i roślinożerne. Las to także zapach igliwia oraz rosnących w nich kwiatów. To spójny organizm, gdyż drzewa porozumiewają się ze sobą dzięki podziemnej sieci korzeni („wood wide web”), obdarowują pożywieniem, wspierają się, troszczą o swoje dzieci.

Tutaj możemy zatrzymać się w rozpędzonej codzienności, porozmawiać ze swoim wnętrzem, wtopić się w ramy leśnego pejzażu i  jego ciszę, pochwycić migawką kolorowe chwile. Niektórzy porównują las do świątyni, której nawy oświetlają promyki słońca przedostające się przez liściaste witraże. Leopold Staff w wierszu pt. „Wigilia w lesie” napisał – //I drzewa mają swą wigilię.../ W najkrótszy dzień Bożego roku,/Gdy błękitnieje śnieg o zmroku/. W 2020 roku, kiedy ja i mąż zostaliśmy w Wigilię sami, z dala od syna i rodziny, poszliśmy do lasu. Przyjął nas bielą puchowego dywanu, otulił ramieniem oraz otarł łzy. W ostatnim czasie ta oaza piękna jest niszczona w zastraszającym tempie. W jednym z wierszy napisałam: /MY! ziemscy bogowie /z piłą tarczową wiertłem młotem/atrybutami o sile piorunów Zeusa/zatrzymani na zawirusowanej planecie/musimy nauczyć się liczyć/do dziesięciu//. Bez umiaru tniemy lasy, gdyż stajemy się coraz bardziej zachłanni na drewno, na olbrzymie plantacje, pastwiska, inwestycje.

Trzeba wyraźnie podkreślić – jest las, jest człowiek. Nie ma lasu, nie ma nas.

Tom poezji Mirki Szychowiak otwiera ujmujące motto  – „Wszystkiemu żywemu, co bez umiaru zniszczono i zabito w imię ratowania natury, pokrętnie tłumaczonej ochrony środowiska – oraz ludziom, którzy wskutek tej usankcjonowanej prawem czystki stracili chęć do życia i zapadli na nie dające się zdiagnozować ani leczyć choroby – książkę tę dedykuję ze smutkiem. Ci, którzy do tego dopuścili, a mogli, bo mogą wszystko – niech się powoli smażą w piekle. Tam jest ich miejsce" .

Jeżeli niszczy się piękno stworzone przez naturę są ofiary oraz sprawcy nieszczęścia, którzy w XXI wieku nie rozumieją, iż każdy ruch piłą przyczynia się do zmian klimatycznych i działa na szkodę człowieka. Mirka Szychowiak podejmuje z nimi poetycką walkę, przytacza argumenty, wyraża swój sprzeciw, buntuje się, pokazuje jak ich nieprzemyślane działania niosą emocjonalne spustoszenia w ludzkiej psychice. Poetka dała temu wyraz w wierszu pt. „SZCZEPAN” –

 

Biedny Szczepan sadził las dawno temu,

gdy był młody. Dbał, jak o swoje dzieci  

– usuwał wnyki, dokarmiał zwierzynę,

sprzątał i gonił złodziei choinek.  Synów

nauczył miłości i troski o każdy dąb, norę,

i zawsze pełne paśniki.

(…)  Któregoś dnia wjechał

nad ranem ciężki sprzęt. Szczepan nie miał

już na co patrzeć. Żona mówi, że osiwiał

w jedną noc i przestał się do niej odzywać,

wychodzić z domu, (…)

 

Mirka Szychowiak nadała swojej poezji formę korespondencji z anonimowym „Ktosiem”, do którego wysyła listy z różnymi prośbami.  Oto fragmenty wierszy, w których autorka wytycza owej postaci zadania do realizacji –

 

ZADANIE SPECJALNE

 

Chcę cię przygotować do zadań specjalnych

i lepiej czytaj uważnie. Po pierwsze: już nigdy

nie wrócę do miasta, do domu, który jest tylko

magazynem cegieł, szkła i plastikowych okien,

za którymi już nie jest zielono. (…)

Jest tyle miejsc do kochania, domów

które potrzebują obecności. Lasów i ptaszków.

 

(…)

zacznij się rozglądać za dużym lasem, będziesz go

musiał dla mnie kupić. To może być gdziekolwiek. (…)


LIŚCIOLUBNA

 

Może być mieszany, trudno – jestem liściolubna,

ale to przecież nie ogród, tutaj chciałabym więcej

iglastych. (…)

 

Zapisz sobie: chcę mieć blisko paśnik i ambonę,

lisie nory wiadomo, ale trochę dalej, przecież jak

już las będzie mój, wybudujesz w nim nowy dom. (…)

 

Uwaga – żadnych dostępnych ścieżek i duktów.

Poszukaj lasu, do którego trudno wejść, najlepiej

niech na brzegu rośnie coś kolczastego, (…)

 

TYLKO POLSKI CHCĘ

 

Chyba pojechałeś na Marsa szukać mi lasu.

(…)

Nie wiem, gdzie szukasz, to w ogóle jest Polska?

Tego nie ustaliliśmy, a ja tylko Polski chcę.

(…)

 

AMBONA

 

Słuchaj uważnie, w moim lesie musi być przecież  ambona (…)

Ona nie jest dla myśliwych, którzy zjawią się, by zabijać.

Ambona jest dla mnie – będę do nich strzelać, kiedy

przyjdą tu, żeby zapolować, wytłuc. (…)

 

Moje terytorium, moje prawa. W garażu jest stara

wiatrówka po dziadku. Niech ktoś ją przejrzy, czy

sprawna. (…)

 

Mirka Szychowiak to wrażliwa poetka, empatyczna, kochająca przyrodę oraz piękno, którym powinniśmy otaczać się. Nie jest osamotniona w walce o ochronę środowiska naturalnego. W tym miejscu warto przytoczyć wzruszające słowa Darii Galant – poetki, powieściopisarki, reżyserki, która – podczas jednego ze spotkań autorskich w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Wiktora Gomulickiego w Ostrołęce – powiedziała: „To mnie zachwyca w przyrodzie, że jeżeli się z nią kwitnie, popatrzy się w zachodzące procesy, w wiatry, w zmieniające się niebo –  to tam, jest ten cały symbolizm życia człowieka. I przyroda wielokrotnie mi osobiście daje nadzieję na lepsze jutro. Bo kiedy szaleje, jest zdenerwowana, jest burza, jest zamieć, (…) dysharmonia w przestrzeni, to potem przychodzi ten ciepły dzień (…) świeci słońce i automatycznie w umyśle nas – ludzi, pojawia się taka iskierka nadziei”.

W Pani Mirce widzę bratnią duszę. Obie kochamy las. Kiedy świat zatrzymała pandemia, a my zatrzymaliśmy się razem z naszą planetą, jedynym miejscem, w którym czułam się bezpiecznie i opuszczał mnie lęk, był las w Kamiance nad Narwią, do którego jeździłam z mężem. Drzewa traktowałam jak członków swojej rodziny, mówiłam do nich, wypłakiwałam się im w rękaw, fotografowałam. Las słuchał i uspokajał moje rozedrgane serce kolorem, zapachem oraz śpiewem. Wtedy marzyłam o zamieszkaniu z rodziną w lesie, w ziemiance, by w niej przeczekać zawirusowany czas. Mirka Szychowiak także chce mieć las, dobrze zabezpieczony – którego nikt nie zniszczy. Zapewne ma tożsame odczucia dotyczące świątecznych drzewek. Wycinamy ich tysiące (przecież drzewa nic nie czują!), wdychamy zapach igliwia, podziwiamy ich malachitowe suknie ubrane w  ozdoby i anielskie włosy. Kiedy usychają i przestają cieszyć nasze oczy, wyrzucamy je za próg własnego domu. 

W tomiku „KUP mi LAS" autorka podkreśla, że trzeba dokonać przewartościowania myślenia. Musimy zachować dary przyrody dla przyszłych pokoleń. Nie możemy być samolubni. Niestety, jeszcze długa droga przed nami, gdyż zbyt wiele osób uważa las za swoją prywatną posiadłość. Nie możemy też pozwolić na pozostawienie po sobie samych nieprzyjaznych miejsc. Poetka odnosi się do nich w wierszu „DZIWNE” –

 

(…) Nawet te ogrody są

sztuczne, plastikowe, nic nie pachnie, nic nie szumi,

nie śpiewa. A gdzie wszystkie ptaki? Też je zamknięto?  (…)

 

Tomik zamyka wiersz pt. „NIGDY”, w którym znajduje się troskliwe przesłanie poetki:

 

Może nie wykupimy wszystkich lasów i łąk,

nie przeniesiemy się do wyniszczonych miejsc,

które potrzebują opieki, ale upomnimy się głośno

o wszystko co żywe. (…)

 

Tom poezji „KUP mi LAS" –  to tom niezwykłej poezji. Jestem pod jej wrażeniem. Wszystkim, których „czytanie uskrzydla”, polecam tę książkę. Jako czytelniczka dziękuję Mirce Szychowiak za krzyk protestu w imieniu LASU, który umiera w ciszy, samotnie. Nie może sam obronić się przed homo sapiens. W dedykacji zamieszczonej w tomiku poetka napisała do mnie i mojego męża –

„Pani Mario, Kazimierzu

W tych wierszach nie zamieściłam całego żalu, bólu, ale jest tam wystarczająco dużo cierpienia, którego – pisząc –  także zaznałam. Mirka Szychowiak.  Księżyce. 16.01.2022”

 

 

                                                                                                                           Maria Dłuska

poniedziałek, 21 marca 2022

MICHAŁ TRUSEWICZ: FAZA BIEŻĄCA – Z PALĄCEJ POTRZEBY LASU. MIRKA SZYCHOWIAK – „KUP MI LAS”

 


W historii III Rzeczpospolitej las jest czymś więcej niż zwyczajnym kompleksem roślinności z dużym udziałem drzew, świata zwierzęcego i czynników przyrody nieożywionej. Nic więc dziwnego, że w najnowszej książce Mirki Szychowiak stał się nadrzędną metaforą, która łączy politykę demokratyczną, krytykę kapitalizmu i kolejne etapy wywłaszczania człowieka ze sfery natury. Kup mi las nie dotyczy jedynie ścinanych drzew – tom rodzi się z autentycznego nieposłuszeństwa obywatelskiego.

Na nowy tom Szychowiak składa się 30 wierszy – nieprzesadnie skomplikowanych, ale za to o ogromnej sile językowej komunikatywności – formalnie przypominających dynamiczny zapis rozmowy z nie do końca precyzyjnie określonym adresatem. Autorka Trzeciego migdała nawiązuje nie tylko do konwencji liryki inwokacyjnej, ale również do poetyckiej epistolografii. Lament nad ginącą naturą szybko przeradza się w gniew, a nawet zapowiedź przemocy i zemsty: „Słuchaj uważnie, w moim lesie musi być przecież / ambona – przestań się zasłaniać ochroną środowiska / u zacznij wreszcie poważnie traktować moje listy. / Ona nie jest dla myśliwych, którzy zjawią się, by zabijać. / Ambona jest dla mnie – będę do nich strzelać, kiedy / przyjdą tu, żeby zapolować, wytłuc. Doszło wreszcie?” (s. 17).

Głównym motywem Kup mi las jest oczywiście konflikt o naturę. Szychowiak bardzo udanie łączy perspektywę jednostki z opowieścią o systemowej przemocy i globalnych zmianach. Autorka pisze zatem o podwójnym wykorzenieniu: chodzi nie tylko o dosłowną amputację organu roślin, ale również o rugowanie człowieka z pierwotnego matecznika: „Niedawno przyjechał tutaj Walerek ze Śląska / i dali go piętro wyżej. Pilnują, żeby nie umarł, / bo on nie chce żyć. Przez pięćdziesiąt lat miał / duży las za domem. Wycięli w pień skurwysyny / i Walerek się skończył. Jest tylko zgarbione ciało, / a w środku nie ma nic” (s. 14). Książka Szychowiak problematyzuje kwestię współzależności natury i człowieka – napięcie między nieuchronną katastrofą a obsesyjnym poszukiwaniem zielonego azylu. Stąd właśnie żądanie sformułowane już w samym tytule tomu.

Poetyka Szychowiak mocno czerpie z tradycji aktywistycznej. Istotna jest tutaj tradycja najgwałtowniejszych konfliktów o naturę, które przybrały na sile w ciągu ostatnich latach. Mam na myśli np. protesty ekologiczne przy okazji budowy obwodnicy augustowskiej (w pierwotnych założeniach przebiegająca przez Dolinę Rospudy), walki o Puszczę Białowieską, a także spacery po obszarach, na których miało odbyć się masowe polowanie na dziki pod koniec 2018 roku, zainicjowane przez Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi w celu zwalczenia afrykańskiego pomoru świń (warto podkreślić, że na podstawie specjalnego rozporządzenia za odstrzeloną samicę można było uzyskać 650 zł). Książka Szychowiak powstała w bardzo ważnym momencie – barbarzyńska polityka gospodarowania naturą nie zmieniła swojego kursu. Taktyka bezrefleksyjnej eksterminacji słabszych osobników i chorych elementów – koncentrująca się na wielu obszarach – prowadzi do niesamowitego spotwornienia przyrody, co prowadzi do nagłego wzrostu ryzyka. Kup mi las to poruszające świadectwo ludzkiej krótkowzroczności i pomylenia przyczyn zagrożenia z ich realnym rewersem: ptasia grypa, choroba wściekłych krów, smog i katastrofa klimatyczna są przecież faktycznym odbiciem nieumiejętnego gospodarowania naturą, epidemicznej hodowli i obsesyjnej konsumpcji, a nie wyjątkami podlegającymi masowej eksterminacji w myśl faszystowskiej zasady „wybij i wyrąb”. Spór zarysowany w książce Szychowiak to coś więcej niż konflikt o kawałek ziemi – to walka o życie: „Może nie wykupimy wszystkich lasów i łąk, / nie przeniesiemy się do wyniszczonych miejsc, / które potrzebują opieki, ale upomnimy się głośno / o wszystko co żywe. Nie będzie już spocznij, nie / będzie że nie warto” (s. 36).

Bez wątpienia Kup mi las jest twórczością zaangażowaną, odsłaniającą zjawiska biopolityczne, które powstają na styku natury i działalności człowieka. Warto jednak podkreślić, że wiersze Szychowiak nie deprecjonują doświadczenia jednostkowego – „ja” liryczne przebija się na pierwszy plan: „I taki mam plan – nie próbuj mnie przekonywać, / że to tylko chwilowa schiza, bo na tym to akurat / dobrze się znam. Teraz będzie po drugie, uważaj: / zacznij się rozglądać za dużym lasem, będziesz go / musiał dla mnie kupić. To może być gdziekolwiek” (s. 10). Jednocześnie poszczególne utwory przedstawiają bardzo symptomatyczny model komunikacji w świecie zdominowanym przez stosunki kapitalistyczne – główna bohaterka wierszy wchodzi w kolizyjny agon z siłami, które mają ją odizolować, wywłaszczyć z autonomicznej ekspresji, a także pozbawić społeczno-politycznego uznania. Niektóre utwory – utrzymane w konwencji donosów i kontrfaktycznych listów – sugerują, że podmiotka może być zamykana w osobnej przestrzeni, co oczywiście przywołuje historyczny dyskurs medykalizacji i hospitalizacji osób uznanych za szalone (czyli z perspektywy politycznej po prostu niebezpieczne dla konkretnego porządku interesów jednej grupy): „Donoszę, że nasi podopieczni zachowują się / podejrzanie, zbierają w grupach, mówią tylko / półgłosem, ale kiedy się pojawiam – milkną. / Jest wśród nich kobieta, która, mam wrażenie, / pełni jakąś ważną rolę; uważam, że trzeba / przyjrzeć się uważnie jej oraz korespondencji” (s. 25). Poetyka zaangażowana Szychowiak nie wyczerpuje się jedynie w modnej formule ekopoetyki – jest otwarta na inne pluralistyczne formy polityczności, w tym również feminizmu, dlatego wspólnotowość postulowana w utworach nie wyczerpuje się w jednej kategorii tożsamości. Płciowość sąsiaduje z klasowością i regionalnością, tworząc afektywne sojusze, coraz mocniej naciskające na demokratyczny konsensus. Wyłania się z tego następujący postulat: poezja wciąż jest walką o życie (również nieludzkie), które jest wartością przede wszystką samoistną, a nie produkcyjną czy społeczno-użytkową – podobnie jak sama przyroda. I właśnie taka deklaracja jest zarzewiem niezgody na rosnące bezprawie: „Marzy ci się państwo policyjne, ale / źle trafiłeś. Oni przecież uciekli przed / bezprawiem, które rozwaliło im głowy, / a my musimy to wyprostować, ile tylko / nam się uda. A tutaj zjawia się nagle / tajny, pożal się Boże, agent i będzie mi / prywatną korespondencję czytał” (s. 26).

Na szczególną uwagę zasługuje wspólnotowy potencjał książki Szychowiak. Z jednej strony poetka wytwarza ekwiwalentną reprezentację rzeczywistości (dość dobrze znanej), aby następnie ją krytycznie przenicować w celu zwiększenia świadomości klasowej. Z drugiej strony na tych zgliszczach realności rozpoczyna się kulturowa produkcja kolektywnych marzeń, których wektor zwraca się w kierunku inkluzyjnej przyszłości: „Załatw mi tyle Polski, żebyśmy się wszyscy / w niej zmieścili. Nienawidzę lewych targów, / układów, ale to sytuacja absolutnie wyjątkowa. / Przepłać, przekup ich. Jesteś w tym mistrzem […] My sobie wszystko urządzimy od nowa. Bez nich […] Jeszcze tylko tej Polski załatw, żebyśmy się mogli / w niej ukorzenić. Potem idź swoją drogą. Płakać / nie będziemy, mamy ważniejsze sprawy. Świat / ocknął się wreszcie i zaczyna się o nas upominać” (s. 35). Zaangażowaniem można nazwać po prostu płomienne pragnienie zmiany – również tej w ramach społecznej widzialności. Klasy pracujące, klasy ludowe, wspólnoty egzystujące na obrzeżach Polski przydrożnej wreszcie wtargną do pola politycznego i będzie to prawdziwie rewolucyjny ruch, a nie populistyczna dyfuzja czy przesączanie administrowane przez neoliberałów: „Zaczynamy się budzić / i nie chcemy już nigdy czegokolwiek przespać” (s. 36). Nowa wspólnota nie chce prześnionej rewolucji – radykalnie domaga się sprawczej metamorfozy stosunków politycznych i własnościowych. Poezja Szychowiak rozbudza kolektywne emocje i przylega do ciał marginalizowanych klas, zatem w przeciwieństwie do intelektualnych zabaw słownych, których autorzy odwracają się plecami do społeczeństwa, nie porzuca marzenia o sprawczości słowa, rozumianej zarówno jako forma kształtowania odrębnej podmiotowości wspólnoty, jak i umiejętność realnego wpływania na decyzje polityczne, ekonomiczne i społeczne.

Walerek ze Śląska, któremu wycięto las za oknem. Henryczek, który pracował na cmentarzu otoczonym lipami. Agata, której wytruto wszystkie psy. Szczepan, który osiwiał w jedną noc po przybyciu ciężkiego sprzętu na teren lasu. Bliźniacy z Podlasia, którym ktoś spalił cały dom. Wiersz jest zaludniany przez tłum, który dla politycznych elit był jedynie odbiciem społecznej negatywności, zbieraniną niezdolną do wyprodukowania jakiejkolwiek wartości. „Niby obcy dla siebie, a tacy podobni. Co nas łączy, / że wyglądamy jak po jednej matce? Myślę o tym / od wczoraj. Współodczuwamy jak bliźniacy, nie? / Coś nas łączy i już pora, by to ustalić. Potem każdy / odsłoni oczy, ale na razie po prostu się przytulmy” (s. 15) – nowa wspólnota jest niezwykle empatyczna i otwarta, a z jej literackiego przedstawienia wyłania się – mówiąc po rancière’owsku – próba poszerzenia sfery politycznej widzialności. Życie w lesie staje się metaforycznym azylem dla klas, które – podobnie jak samą naturę – rządzący chcą doprowadzić do stanu maksymalnej dyspozycyjności, plastyczności, eksploatacji, skrajnie limitowanego przez prosty rachunek ekonomiczny.

W poezji Szychowiak dochodzi zatem do wyłamania spod dominującego prawa monokultury, które nie ogranicza się jedynie do systemu leśnego bądź rolniczego. Na co skazuje monokultura? Odpowiedź jest dość prosta: „Nie podoba mi się ta cisza. Przecież świat jest dosyć / hałaśliwy, nie sądzisz? Jakiś obłęd. Nie rozmawiałam / jeszcze z nikim, boję się. Czy w takim miejscu można / odnaleźć spokój po tylu stratach? Nawet te ogrody / są sztuczne, plastikowe, nic nie pachnie, nic nie szumi, / nie śpiewa. A gdzie wszystkie ptaki? Też je zamknięto?” (s. 8). W świecie Kup mi las szaleje kapitał i w niczym teorii Michela Foucaulta dochodzi do „wielkiego zamknięcia”. Zresztą, motyw zamykania podmiotki w dyscyplinującym zakładzie przywołuje widok statków szaleńców, który wcale nie był przecież przesadnym zmyśleniem – już od średniowiecza władza ekspediuje „wariatów”, zakłócających interes i porządek klas panujących, wysyłając ich w straceńczą podróż w nieznane. Ta kwestia jest wyrażona w książce dość eksplicytnie: „Dowiedziałam się, że w rozmowie ze specjalistami / w tutejszym pożal się Boże – raju – nazywasz nas / świrami. To chyba komplement, w każdym razie nikt / nie był obrażony, przeciwnie. Na szczęście tylko ja / wiem, że dla ciebie świr, to ktoś stracony – niby / człowiek, ale wewnętrznie wypatroszony, mała / marionetka na sznurkach, czyli – jak pociągniesz, / tak zatańczy. Zawsze uzależniona od normalnego” (s. 20). Żądanie kupna lasu to tak naprawdę prośba o azyl dla istot, które z przyczyn społecznych i środowiskowych szukają nowej ziemi do zasiedlenia i stworzenia przyszłości na nowo. Wiersz jest ważną przestrzenią do tworzenia takiej potencjalnej wspólnoty. Jeśli założymy, że las to przede wszystkim zbiór dynamicznych relacji, a nie statyczny zbiór rzeczy (gotowych do wyjęcia lub wyrąbania), to nowa wspólnota również będzie czymś względnie paralelnym, czyli procesualnym, otwartym, burzącym hierarchię klasową i opozycję między człowiekiem a naturą.

W Polsce narracja o lasach i drzewach jest dość polonocentryczna i silnie nacjonalizowana, co oczywiście nie przekłada się na bioróżnorodność i dbanie o stan przyrody (w innych kategoriach niż imperatyw gospodarczej rentowności). Dlatego tak ważne jest stworzenie literackiej narracji alternatywnej, postulującej stworzenie leśnego azylu dla wszystkich nieuznanych przez dominujący system stosunków społecznych. Doskonałą próbą takiego ujęcia jest książka Kup mi las Mirki Szychowiak – tomu nierezygnującego ze splotu aktywizmu ekologicznego i indywidualnego doświadczenia.

Mirka Szychowiak, Kup mi las, wydawnictwo papierwdole-Katalog Press, Ligota Mała-Dùn Èideann 2021.



Michał Trusewicz (ur. 1995) – studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszkał i tworzył w kilku miastach. Były redaktor pisma literackiego „Wizje”. Swoje teksty drukował i publikował między innymi w: „artPapierze”, „biBLiotece”, „Blizie”, „Culture”, „Czasie Kultury”, „eleWatorze”, „Fabulariach”, „Fragile”, „Odrze”, „Opcjach” i „Twórczości”. W 2021 roku wydał debiutancką powieść, Przednówki.

piątek, 25 lutego 2022

Wojciech Ligęza - Droga Mirko (Kup mi las)

 Droga Mirko,

    Twój nowy zbiór wierszy mocno mnie poruszył, tak niemal, jak napisałaś w dedykacji. Za opus dziękuję i gratuluję tego prawdziwego osiągnięcia. 
    Brzmi to na razie zbyt okrągło, zatem trzeba wyłuszczyć powody reakcji na prawdę tych wierszy - wyrażoną radykalnie, bezkompromisowo, drastycznie. To są środki poetyckie, które najlepiej służą apelowi do czytelników, a sprawy nie są błahe. Metoda wstrząsu nie zawodzi. 
    Okazuje się, że poetyckie wykorzystanie konwencji listu wciąż odsłania wiele możliwości - i tak jest w Twoim przypadku. Więź z adresatem należącym do innego świata, który kusi bezmyślnym szczęściem i usypia wrażliwość moralną, zostaje przerwana ze względu na różnice światoodczucia, ale przecież korespondencja trwa. Ofiara spisku "ludzi normalnych" (jakże paradoksalnie szalonych) przejmuje inicjatywę, zgłasza roszczenia, wykrzykuje własne racje, a utopię przekształca w skuteczną broń. Niekiedy odnosi się wrażenie, że to pani dziedziczka w prostym języku przekazuje połajanki swojemu rządcy. W każdym razie inwektywy służą  perswazji, a napaść językowa symbolicznie staje się tarczą przed opresją zamknięcia i wykluczenia. Myślałbym także o manifestacji wolności, ponieważ im mniej od nas zależy, tym bardziej wizja ogromnieje, nabiera śmiałości, wzmacnia wiarę, że świat się zmieni, choć nie wiadomo, kiedy. Słowa oskarżające i agresywne mają moc przemiany. Maluczko, a ziści się, z pomocą wyobraźni, las idealny - najlepsza przestrzeń ludzka, najlepszy  adres zamieszkania - wśród drzew, czyli w rzeczywistości oswojonej i opiekuńczej.  
      Udał Ci się wyjątkowo wielki lament nad zagładą świata ludzkiego. Katastrofa nie jest wybuchem, jakimś jednorazowym kataklizmem, lecz procesem, stawaniem się niemal na co dzień niezauważalnym. I tak następuje atrofia podstawowych potrzeb człowieka, nie związanych wszakże ze sztucznym cybernetycznym światem. Gdybyśmy powiedzieli, że to wiersze ekologiczne, to uproszczenie aż bije po oczach. Przesłania Twoich wierszy nie musza mieć (i nie mają) umocowania w doktrynach, wiarach, ideologiach. Krzyk protestu nie potrzebuje żadnych filtrów. W ślad za degradacją tak zwanego środowiska podąża klęska umysłu nie potrafiącego już wybrać wartości, oddzielić prawdę od blagi. 
      Zamknięci w zakładzie psychiatrycznym są cieniami samych siebie, apatycznie i letargicznie żyją w życiu po życiu. Zabrano im las, czyli wszystko, co było najcenniejsze. Ciekawe dla mnie jest błędne koło terapii. Psychiatrzy przychodzą z zewnątrz, a więc chcą przywrócić rozbitków ich rzeczywistości, która uchodzi za normalną, a przecież niczego nie oferuje w miejsce utraty. Jest nadal nienawistna i opresyjna. Zatem w przestrzeni "cmentarzyska" nie sposób się wyrwać. Terapia "od wewnątrz" w Twoich wierszach kusi piękną utopią, ale też zauważyć należy, że hipotetyczna przestrzeń lasu (nie ma jej tutaj, gdyż przyszli źli ludzie z siekierami), przestrzeń idealizowana, nie jest niczym innym, tylko terytorium utraconym - nie do przywrócenia. Utracili ją Twoi bohaterowie - zacni ludzie żyjący blisko natury, ale strata jest totalna: utraciliśmy las i sens lasu my wszyscy.                   "Kup mi las" to dramatyczne wołanie o przywrócenie choćby skrawka utraconego domu człowieka. Pełne empatii, buntu i wiary - pomimo wszystko. Bez lasu osoba "liściolubna" więdnie, zamiera. 
        
             Bardzo serdecznie pozdrawiam i życzę dużo lasu wokół Ciebie 
                                        Wojtek