Nareszcie odpocznę. Kocham soboty, kiedy
nikt mnie nigdzie nie wzywa i nic nie muszę. Przewalam się z boku na bok do
dziesiątej, potem omijam kuchnię. Pranie samo się kończy prać, jeszcze tylko
nakarmię psy i koty i do ogrodu. Bez telefonu, na bosaka, nareszcie w krzakach
pomieszkam.
Wiedziałam, no mówię wam – czułam, że się nie uda. Ledwo nakarmiłam
stado swoich i cudzych zwierzaków – skrzyp, skrzyp furtka. Chyba ktoś nie zauważył
napisu „Uwaga Bardzo Zły Pies!!!”, więc zaraz będzie granda. Tylko jeden człowiek
wchodzi do mnie bez strachu: Broniu, dość uciążliwy sąsiad z naprzeciwka. Boże,
cisza pod bramką, zero szczekania. Wykrakałam. Broniu wtoczył się do kuchni z
miną pod tytułem „wiedziałem, że się ucieszysz na mój widok”:
- Pochwalony niech będzie dla somsiadki.
Patrze ja, wozu nie wyprowadziła, znaczy sie w domu bidusia samotna, to ja pomyślał
– trza wpaść i rozerwać kapeńke. Moja napiekła wczoraj chrustów i pączków, to
ja do kawki przyniósł.
– Żeby cię obsrało, Bronek – pomyślałam,
zwłaszcza, że stałam przed nim jedynie w rozciągniętym podkoszulku, bosa i
rozczochrana. Ale mina przy tym filmowa, bo jak będę niemiła, to w ogrodzie nie
pomoże i nie załatwi drewna do kominka.
- Panie Brońciu, pan wody popilnuje, a
ja się bardziej ubiorę, dobrze?
- A na co się ubierać, jak ubrana? –
sapnął sąsiad – nie ubliżając paninym strojom, to dzisiaj somsiadka w przystępnych
rzeczach, panie tego. Wreście ja widzę co i jak. Ech, te ciałko eksportowe sie
ma. Skubnął ja by letko, ale po pysku zbiorę, co?
- No! – pogroziłam palcem – muszę uważać
na sąsiada, bo żona mówiła, że w młodości to chłopy na wioskach swoje baby na
klucz zamykały, jak się Bronek Walasiuk pojawiał w okolicy. Kłusowało się, co?
- Zaraz tam kłusowało – Broniu wciągnął
brzuch i wypiął pierś – dziurawce same lazły w łapy, to co ja na to mógł? Krew
nie woda! Podobno ja miał takie coś w oku, że jak spojrzał na babe, to dostawała
wielkiej miękkości koło brzucha i nie patrzywszy się na okoliczności, musiała
ulgi cielesnej zaznać. Somsiadka myśli, że ja kłopotu przez to nie miał? Stodołe
mi podpalili sukinkoty, a ile nadziurawili opon - nie zliczę. Ja ich rozumiał,
bo przecież ja cudzo własność naruszał, ale niech mi somsiadka powie – jak nie
brać, jak ktoś dawa?
Broniu westchnął i siorbał kawę z nerwem – widocznie mu się tamte czasy
przypomniały. Jego podboje miłosne były głównym tematem rozmów pod sklepem,
gdzie wieczorami, po powrocie z pola – schodzili się rolnicy. Z każdym piwem
ilość uwiedzionych kobiet rosła, przybywało dwuznacznych określeń, czasem
dochodziło do bójek, kiedy Broniu, nieostrożnie wspominał wycieczki w kukurydzę
z żoną któregoś z obecnych. Popatrzyłam na niego z boku: oczy przymknięte,
lekki uśmiech. Trzeba interweniować, bo mi się tu rozklei i pół dnia będzie
gadał:
- Panie Brońciu, pan niech kawkę kończy,
a ja do ogrodu pranie polecę wieszać.
- Ta ja moge somsiadce klamerki podawać
albo ciuchi – Broniu poderwał swoje sto kilo z krzesła.
- Świetnie, będzie szybciej – powiedziałam
i zaraz ugryzłam się w język. A niech to cholera! Prałam dzisiaj głównie
bieliznę; zaraz się zacznie – pomyślałam, niosąc miskę wypełnioną górą majtek i
koszulek. W ogrodzie przy sznurach czekał już sąsiad z koszykiem klamerek:
- Pan mi poda klamerki, sama powieszę.
Nie odpowiedział. Stanął nad miską i
gapił się rozdziawiony na małe czerwone majtki:
- A niech mnie! To takie fikumiku
somsiadka na spód zakłada?! Ludzie, trzymajcie mnie, bo nie strzymam! Ja czuł, że
z somsiadki artystka kabaretowa, panie tego. No, jakie to maciupkie, na ile ciała
taki strzępek wlezie, co?
- Niech sąsiad da spokój, gatki to
gatki.
- Wcale bo nie! Ja takich to nie widział.
Moja Weronia z nogawkami ma i same grubaśne i wielkie, bo też jej dupa się jak
szafa rozrosła. Jeja, jakie śliczności.
Bronek kucnął przy misce i zamiast mi
pomagać, przebierał i wyciągał koszulki, figi - patrzył na nie pod słońce i
cmokał i pokrzykiwał cicho „o chryste na niebie!”
A ja, jak durna stałam obok i śmiałam się
jak wariatka. Tak nas zastała, przyprowadzona przez warczącego psa, Weronia
Walasiukowa:
- To ja cie po wsi jak głupia szukam,
zlatałam sie, że ledwo dycham, a ty z somsiadkom konferencje nad gaciami urządzasz?!!!
Weronia miała minę tak bojową, że aż się przestałam bać. Gruba,
czerwona, z opuchniętymi krzywymi nogami, spocona i zła, zamiast straszyć,
rozczulała:
– Pani Weroniu – starałam się ją
udobruchać – mam dzisiaj wolne i pranie wieszam, a sąsiad klamerki podaje.
Napije się pani kawki?
Przysiadła na małym murku i powoli
uspokajała się:
- No, ja do somsiadki nic nie mam, tylko
tego pędziwiatra ja sie naszukała po wsi, bo mi trza w domu pomóc, kaczki sie
dzieś rozleźli, bo sztachetów nie ma kto ponaprawiać. A te dziadzisko się od
rana szykuje cholera wie na co. Jakomś, wie sąsiadka - ruje dostał, bo gadanie
tylko o tych sprawach erotomańskich ma, jak niektórych filmów sie po nocach
napatrzy. Sześćdziesiąt trzy mu idzie, a taki narowisty w gembie, że głowy i
rozumu brak.
- Ty mi tu Weronia antyreklamy nie rób,
lat nie dodawaj i durnot nie gadaj – Broniu warknął i sięgnął po jedwabną
koszulkę – ty lepiej popatrz, jak ty sie dla męża powinna wyszykować, żeby nie
tylko w gembie był zbój. Widziała ty kiedy takie majtki? No chodźże bliżej
kobieto i popatrzsie!
Walasiukowa zaciekawiona podniosła się i
podeszła do Bronka. Oboje zaczęli grzebać w misce.
– Oj, somsiadko! – pisnęła zawstydzona –
taż to dupy i przyrodzenia nie zakryje. Wszystko na wierzch wystawione, ja by
się Boga bała takie coś włożyć. Co by Broniu powiedział? Że ja jaka latawica!
- A próbowała ty kiedy? – sąsiad machnął
oskarżycielsko koronkowym biustonoszem w stronę żony – a pytała się kiedy mnie –
czy ja by chciał zobaczyć co inne, niż te flanele? Ty Weronia, Boga nie mieszaj
w małżeńskie sprawy! Powiedz lepiej somsiadce, przez ile lat ja nawet twojego pępku
nie widział, chociaż my dzieci czworo sie doczekali. Jak chciał, koszuli ci
zadarł tyle, żeby kuciapke odsłonić! Chyba, żeś po kielichu była, bardziej
niemrawa i w nieświadomości. Światła ja wtedy nie zamykał, to i popatrzył
trochu. Ta ty nie udawaj ciemnej, tylko patrz, czym chłopa trzeba obłaskawiać!
Czy ja ci kiedy żałował na ciuchi, no gadajże!
Siedziałam na murku i przyglądałam się Walasiukom. Weronia wieszała moją
bieliznę, a Bronek podawał kolorowe klamerki. Robili to wolno i coś do siebie
szeptali. Właściwie przeszła mi złość i z przyjemnością podglądałam, jak
pokazują sobie te kolorowe szmatki i chichocą. W końcu Walasiukowa odwróciła się
w moją stronę:
- No, pozawieszalim somsiadce, to możem
iść.
- Nie możem, a musim – Broniu klepnął żonkę
w tyłek, aż pisnęła – chyba trza po ludzku porozmawiać – puścił do mnie oko – z
własno żono. A jak somsiadka będzie miała kiedy czas, to ja by prosił, żeby
Weroni powiedzieć – gdzie, jak i za ile by se mogła garderoby podratować,
znaczy się, urozmaicić. To jak?
- Bardzo chętnie, panie Broniu, może w
przyszłym tygodniu pojedziemy razem do miasta, co?
– A nie będzie to dla somsiadki
subiekcja? – zapytała Weronia. – bo aż takiego musu nie ma.
– Jest, jest! – zaprotestował Bronek – u
mnie jest mus jak cholera, żeby cie w tych bikiniach zobaczyć. Jak somsiadka
mówi: jedziemy, to ty nie kontruj, tylko już myśl co i jak. A teraz do domu
idziem, pogadać trza.
No i poszli. Bronek popychał żonę przed
sobą, jakby się paliło; zamknęłam za nimi furtkę. Dwunasta. Popatrzyłam na mój
nieelegancki ogród, krzaki i poszłam do swojej kryjówki.
Nie udało się leniuchowanie, musiałam to
przecież napisać.
Pani Mirko,
OdpowiedzUsuńrewelacja, jak zwykle zresztą! Jest Pani mistrzynią krótkich literackich form z przymrużeniem oka. Przeczytałem tę opowiastkę przez telefon żonie, a ponieważ już blisko północ, to po tym śmiechu trudno będzie nam zasnąć!
Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za solidną porcję dobrego humoru
Edward
Super ☺️ Że też ja wcześniej tego Pani bloga nie odkryłam ♥️
OdpowiedzUsuń