„Jestem swoja własna” – tak kończy się
jeden z wierszy zamieszczonych w tomie Proszę
nie płakać Mirki Szychowiak – poetki z Księżyców pod Wrocławiem. Wielce
charakterystyczne to wyznanie, a wieńczy je jeszcze jedno, nie bez znaczenia
wszak dla ogólnej tonacji i treści zawartych w utworze, słówko „zrozumiało?”. Co
ono tu znaczy? Czyżby o dziecko chodziło? Chyba nie… Ku komu więc zostało
skierowane? Używamy go zazwyczaj, choć w nieco bardziej bezosobowej formie
„zrozumiano?!”, aby uwydatnić naszą niechęć, czasami irytację i niecierpliwość
z przedmiotem wypowiedzi związaną; wszak wreszcie ów ktoś powinien coś pojąć,
wziąć się w garść, zdyscyplinować... W wierszu Mirki Szychowiak zdaje się ono nade wszystko
podkreślać swoiście „bezpłciową” osobowość adresata końcowej konstatacji, jego
charakterologiczną nijakość. Chodzi, jak się można domyśleć, o – pożal się Boże
– domorosłego moralistę, o kogoś szwendającego się po świecie mówiącego
podmiotu; to ktoś-nikt, z kim w końcu nie wiadomo, co począć, jak mu wymówić w
naszym życiu obecność, jak się go pozbyć. ”Chodziło – powiada Szychowiak – jak pies przy nodze, uważaj kobieto, znowu / zabłądzisz. Warczało, zachodziło drogę,
stawiało szlabany” – i tyle.
Przy
uważnej lekturze wiersza daje się jednak zauważyć, że ów „nikt” występuje tu
jakby w podwójnej roli: jako ktoś (mężczyzna?) – namolny, „nałaźliwy”, jak to
powiedział jeden z naszych parlamentarzystów, beztreściowa figura, pantoflarz z
aspiracjami do bycia kimś ważnym, ale może to być także … stale narażone na wyjałowienie
wnętrze kobiety, która musi się bronić przed kompletnym zawłaszczeniem,
zdominowaniem przez owe ni to ni sio – w portki ubrane, udające ważniaka. „Jestem
swoja własna” – powiada w finale podmiot utworu; odczep się więc, odejdź, nikt
tu mną nie będzie rządził! To niezwykle radykalne w swej tonacji oznajmienie
jawi się także jako jedna z najważniejszych egzystencjalnych i aksjologicznych
dyrektyw w poetyckim świecie Mirki Szychowiak; żadnych tu gierek ze mną – raz
po raz stwierdza bohaterka nie tylko tego zbiorku – żadnego udawania, że ci na
mnie zależy; lepiej byłoby, gdybyś zniknął mi z oczu, dajmy sobie spokój…
W ukazywanym przez pisarkę życiu ludzie
stale rozmijają się z sobą, a nade wszystko – rozmija się kobieta z mężczyzną,
kochanka z kochankiem. Niezrozumienie, nieporozumienie, konflikt zdają się
permanentnym stanem ich egzystowania. On i ona nieustannie ranią się wzajemnie,
dokuczają; jedno drugiemu nie przepuści, odgryzie się, dopiecze, boleśnie
odburknie. Językowa innowacyjność kobiet w tym zakresie – pokazuje poetka z
Księżyców – zdaje się niewyczerpalna, na swój sposób bogata, swoiście kreatywna
i wielofunkcyjna. Napędza ją zwada, starcie osobowości, dążenie jednej i
drugiej strony konfliktu do tego, by nie przepuścić, by postawić na swoim.
Ludzie cierpią tu głównie z powodu niedostatku miłości w ich wzajemnych
relacjach. Przede wszystkim nie potrafią doświadczyć jej jako bezinteresownego
daru – z siebie samych najpierw, ze swych egoizmów; nie rozpoznają jej jako czegoś,
co bezgranicznie ubogaca i umacnia w trudach istnienia, przez wierność –
hartuje w znoszeniu ciężarów wolności, nasyca łaską zdumiewania się światem,
życiem, cudem pomnażania... W poetyckim świecie Mirki Szychowiak międzyludzkie
relacje jawią się zazwyczaj jako naskórkowe: seks odsłania się jako namiastka
prawdziwego oddania; bywa jednochwilową zmysłową ekscytacją, spotkanie zaś jego
i jej – przemyślną grą w rzeczywiste oraz urojone przewagi: czyje dziś bardziej
na wierzchu, kto wyżej, kto przeciw komu... Słowem, nieznana jest im miłość
jako prawdziwa, głęboka i niewyczerpalna
wzajemność serca. Bohaterowie jej poetyckich minimonologów – z mniej lub bardziej czytelnym adresatem (!)
– częstokroć tyle mają dla siebie – ile się poranią; wiadomo, gdy boli – żyje
się! Jak w wierszu Postrzał:
Zostaliśmy sami.
Wymawiam ci kuchnię,
wszystkie
korytarze i kąty. Dzwoń do biura
numerów, poproś o
namiary jakiegoś pola
bitwy. Pojedź,
przetrwaj, potem się zobaczy.
Szychowiak zdaje się należeć do kolejnej, po
Wojaczku (na zamieszczonym w książce Proszę
nie płakać zdjęciu poetka chyba nieprzypadkowo prezentuje się na tle jego
portretu), Ratoniu, czy Babińskim fali ciemnoźródlanego egzystencjalizmu. Jej
egzystencjalizm jednakże wydaje się nieco inny niźli wymienionych pisarzy; jest
jednocześnie na serio i jakby nieco z przymrużeniem oka; gorzki, lecz i częstokroć
z odrobiną humoru, autoironiczny, zdolny poddać w wątpliwość także powagę
samego siebie. Bywa niezwykle bolesny, ale i świadomy swojej konwencjonalności;
wszystko wszak – zdaje się mówić autorka „Jeszcze się tu pokręcę” – prędzej czy
później i tak zamienia się w banał, w sztampę, w swoje własne przeciwieństwo;
prędzej czy później – i tak… nicość. Jednakże, póki co – dodaje – walczyć
trzeba: „Mów, / mów (czytaj: truj) –
czytamy we wspomnianym na początku wierszu – Twoje czarne – moje białe. Twoje /
stój, znaczy idź. Jestem swoja własna, zrozumiało?”. (A tak na marginesie: czyż
owo „zrozumiało” w swej znaczeniowej intencji nie przypomina choć trochę
Heideggerowskiego „się”?: „się mówi’, „się kocha” itp.).
Tu już nie dusza jako założycielskie
tchnienie Boskości w nas samych, ale ciało i jego zmysłowe aspekty, których
niezwykłe bogactwo ukazuje poezja Szychowiak, stają się terenem ostrej walki o
podmiotową suwerenność człowieka. W istocie beznadziejna to walka, bo
pozbawiona metafizycznego odniesienia, skazana na przegraną. Tak czy inaczej to
właśnie do śmierci – pod koniec tomu Jeszcze
się tu pokręcę ze szczególną mocą podkreśla pisarka – należy ostatnie słowo. Ona rozstrzyga o
wszystkim. „Coś tu umiera, – pisze w wierszu Ponaddźwięk – choć wciąż jestem ciepła, / Krew trudno zmyć; krwią,
jeśli się uda, / na skórze napiszę, że tu kiedyś życie było”. Bóg w zasadzie
został wyłączony z proponowanej w tej poezji antropologicznej perspektywy, co
wcale nie znaczy, że nie kryje się w niej jakaś tęsknota za czymś, co naszą
ziemską doraźność przekracza: za wartościami, które ludzkie istnienie czynią
choćby trochę bardziej sensownym, wartym trudu, a koroną ich wszystkich:
miłość. Jeśli tej ostatniej nie ma – życie jawi się jako beznadziejna
szarpanina, a poezja – głównie jako gwałtowna i cięta riposta skierowana w
stronę kogoś, kto uzurpuje sobie prawo do dysponowania moją (naszą) mniej lub
bardziej ułudną wolnością. Prędzej czy później zatriumfuje wydrążająca wszystko
pustka. Jej erodująca siła już teraz daje znać o sobie:
Tylu nas było,
najprawdziwszych, gdzie
jesteśmy? Nie
potrafię sama się bać,
a nie wiem, czego się boję. Wojny nie
widać,
ale czuję ją.
Skuliło się we mnie życie
i czeka na
wsparcie. Kiedyś było obiecująco
– dziś dożywocie
z hukiem zamyka bramę.
Nie ma czego i
czym rozpierdolić. No, nie ma.
Z
rozmaitych ostrych ripost oraz dobitnie formułowanych egzystencjalnych
konstatacji, często znakomitych w swoim kolokwialnym i artystycznym wyrazie, w
znacznym stopniu składa się poetycka wypowiedź Mirki Szychowiak. To one nadają
swoistą energię jej utworom, częstokroć wyraziście kształtują ich stylistyczny
i emocjonalny profil. Padają w wierszach mocne słowa, krzyżuje się:
konwersacyjny idiom i świeża, odkrywcza metafora, mowa zależna i niezależna, ostre
porównanie i delikatnej natury poetycki obraz. W tekstach autorki Człap story sprzeczności jakby się
dopełniają, tworzą nową, żywą, o niezwykłej estetycznej i znaczeniowej mocy
całość. Szychowiak panuje nad ich poetycką organizacją: wiąże je w kunsztowne
zwrotki, w wydarzeniowe sekwencje, odważnie i uważnie, za pomocą przerzutni
oraz zróżnicowanego kształtu zdań (inwersje, elipsy, zaskakujące wtrącenia…)
modeluje ich intonacyjną linię. Pod tym względem przypomina nieco Rafała Wojaczka,
który również swoją niezgodę na świat i siebie samego wyrażał w wierszach nawiązujących do form klasycznych, do
konstrukcji bardzo wyrafinowanych tak pod względem brzmieniowym, jak i semantycznym.
Nie da się tych bardzo kobiecych w swej
istocie utworów w prosty sposób usytuować na przedłużeniu linii Szymborskiej
czy Poświatowskiej, ani tym bardziej Pawlikowskiej. Z dwudziestowiecznych
poetek chyba najbliższa, głównie ze względu na radykalny bunt przeciw rozmaitym
mitologiom męskości, byłaby jej Małgorzata Hillar. Jednak Szychowiak
najwyraźniej idzie dalej niźli ta ostatnia; jest bardziej bezpośrednia, ostra, bezpruderyjna, zadziorna. Inteligentna
drapieżność, wymowna ironiczność cechują jej poetycką wypowiedź. Jednak za tą
drapieżnością, przynajmniej od czasu do czasu, daje się odkryć osobowość niezwykle
delikatnej natury; odsłania się prawda o kimś niezwykle wrażliwym na los
drugiego człowieka; daje znać o sobie serce kogoś, kogo łatwo zranić…
(Psychologia zna takie sytuacje: agresja jako tarcza dla obolałego wnętrza). W
marsowym obliczu pewnej swego, „wyzwolonej kobiety”, niedoszłej Ksantypy (no
tak, tylko gdzie ten Sokrates?...) „baby na luzie”, dojrzałej dziewczyny –
ciągle pragnącej żyć „na maksa”, czasem mignie twarz dziecka, bezradnej
dziewczynki, tęskniącej za czymś czystym, szlachetnym… „Jest jeszcze we mnie
miejsce na coś, czego nie / znam, na kogoś obcego, który nas nie zwiąże. / Chcę
się znowu dziwić, mieć dobry powód // i parę słów pod ręką”.
Szychowiak ma dobrze nastawiony słuch na
współczesny język wyemancypowanej i emancypującej się kobiecości; szybko wyłapuje
i świetnie posługuje się jej stylem, odnawia go w perspektywie własnego
doświadczenia, które tu: bardzo wiarygodne, bez wątpienia – szczere,
balansujące na granicy autoironii i bezceremonialnie formułowanego wyznania. W
istocie jest ono grą w obrębie różnych tonacji mowy; czasami bywa retorycznym
chwytem, czasami – świadomym swojej bezradności wołaniem o szczerość w
obcowaniu z drugim człowiekiem. Najważniejsze jednak – podkreśla Szychowiak –
żeby nie było nudno, byle jak, bezbarwnie. Nie interesuje jej, jak pisze w
wierszu „Zamknięte”, „pięciogwiazdkowe / piekło z klimatyzacją”. I to
się autorce „Proszę nie płakać” udaje: jej wiersze ujmują swoją
bezpośredniością i poetyckim kunsztem zarazem. Polszczyzna tu żywa, gorąca,
język giętki i bardzo współczesny jednocześnie, czerpany z rezerwuaru
codzienności i częstokroć „podpiwniczony” dobrą literacką tradycją.
Praca,
jak pisała w swoim debiutanckim tomie, „nad bronią domowego rażenia” owocuje
mocną, wyrazistą poezją; taką, której się nie zapomina, bo irytuje, zaskakuje,
zdumiewa... Tak czy inaczej – to nie są
poetyckie robótki na drutach.
Kazimierz
Nowosielski
Mirka Szychowiak: Proszę nie płakać, SAPiK.
Samorządowa Agencja Promocji Kultury, Szczecinek 2010, s. 62.
Mirka Szychowiak: Jeszcze się tu pokręcę, Instytut
Mikołowski, Mikołów 2010, s. 56.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz