sobota, 9 maja 2015

Recenzja - Kazimierz Nowosielski - „JESTEM SWOJA WŁASNA”







                            


   „Jestem swoja własna” – tak kończy się jeden z wierszy zamieszczonych w tomie Proszę nie płakać Mirki Szychowiak – poetki z Księżyców pod Wrocławiem. Wielce charakterystyczne to wyznanie, a wieńczy je jeszcze jedno, nie bez znaczenia wszak dla ogólnej tonacji i treści zawartych w utworze, słówko „zrozumiało?”. Co ono tu znaczy? Czyżby o dziecko chodziło? Chyba nie… Ku komu więc zostało skierowane? Używamy go zazwyczaj, choć w nieco bardziej bezosobowej formie „zrozumiano?!”, aby uwydatnić naszą niechęć, czasami irytację i niecierpliwość z przedmiotem wypowiedzi związaną; wszak wreszcie ów ktoś powinien coś pojąć, wziąć się w garść, zdyscyplinować... W wierszu Mirki  Szychowiak zdaje się ono nade wszystko podkreślać swoiście „bezpłciową” osobowość adresata końcowej konstatacji, jego charakterologiczną nijakość. Chodzi, jak się można domyśleć, o – pożal się Boże – domorosłego moralistę, o kogoś szwendającego się po świecie mówiącego podmiotu; to ktoś-nikt, z kim w końcu nie wiadomo, co począć, jak mu wymówić w naszym życiu obecność, jak się go pozbyć. ”Chodziło – powiada Szychowiak –  jak pies przy nodze, uważaj kobieto, znowu / zabłądzisz. Warczało, zachodziło drogę, stawiało szlabany” – i tyle.
    Przy uważnej lekturze wiersza daje się jednak zauważyć, że ów „nikt” występuje tu jakby w podwójnej roli: jako ktoś (mężczyzna?) – namolny, „nałaźliwy”, jak to powiedział jeden z naszych parlamentarzystów, beztreściowa figura, pantoflarz z aspiracjami do bycia kimś ważnym, ale może to być także … stale narażone na wyjałowienie wnętrze kobiety, która musi się bronić przed kompletnym zawłaszczeniem, zdominowaniem przez owe ni to ni sio – w portki ubrane, udające ważniaka. „Jestem swoja własna” – powiada w finale podmiot utworu; odczep się więc, odejdź, nikt tu mną nie będzie rządził! To niezwykle radykalne w swej tonacji oznajmienie jawi się także jako jedna z najważniejszych egzystencjalnych i aksjologicznych dyrektyw w poetyckim świecie Mirki Szychowiak; żadnych tu gierek ze mną – raz po raz stwierdza bohaterka nie tylko tego zbiorku – żadnego udawania, że ci na mnie zależy; lepiej byłoby, gdybyś zniknął mi z oczu, dajmy sobie spokój…
    W ukazywanym przez pisarkę życiu ludzie stale rozmijają się z sobą, a nade wszystko – rozmija się kobieta z mężczyzną, kochanka z kochankiem. Niezrozumienie, nieporozumienie, konflikt zdają się permanentnym stanem ich egzystowania. On i ona nieustannie ranią się wzajemnie, dokuczają; jedno drugiemu nie przepuści, odgryzie się, dopiecze, boleśnie odburknie. Językowa innowacyjność kobiet w tym zakresie – pokazuje poetka z Księżyców – zdaje się niewyczerpalna, na swój sposób bogata, swoiście kreatywna i wielofunkcyjna. Napędza ją zwada, starcie osobowości, dążenie jednej i drugiej strony konfliktu do tego, by nie przepuścić, by postawić na swoim. Ludzie cierpią tu głównie z powodu niedostatku miłości w ich wzajemnych relacjach. Przede wszystkim nie potrafią doświadczyć jej jako bezinteresownego daru – z siebie samych najpierw, ze swych egoizmów; nie rozpoznają jej jako czegoś, co bezgranicznie ubogaca i umacnia w trudach istnienia, przez wierność – hartuje w znoszeniu ciężarów wolności, nasyca łaską zdumiewania się światem, życiem, cudem pomnażania... W poetyckim świecie Mirki Szychowiak międzyludzkie relacje jawią się zazwyczaj jako naskórkowe: seks odsłania się jako namiastka prawdziwego oddania; bywa jednochwilową zmysłową ekscytacją, spotkanie zaś jego i jej – przemyślną grą w rzeczywiste oraz urojone przewagi: czyje dziś bardziej na wierzchu, kto wyżej, kto przeciw komu... Słowem, nieznana jest im miłość jako  prawdziwa, głęboka i niewyczerpalna wzajemność serca. Bohaterowie jej poetyckich minimonologów –  z mniej lub bardziej czytelnym adresatem (!) – częstokroć tyle mają dla siebie – ile się poranią; wiadomo, gdy boli – żyje się! Jak w wierszu Postrzał:

                              Zostaliśmy sami. Wymawiam ci kuchnię,
                              wszystkie korytarze i kąty. Dzwoń do biura
                              numerów, poproś o namiary jakiegoś pola
                              bitwy. Pojedź, przetrwaj, potem się zobaczy.
                                                                        
     Szychowiak zdaje się należeć do kolejnej, po Wojaczku (na zamieszczonym w książce Proszę nie płakać zdjęciu poetka chyba nieprzypadkowo prezentuje się na tle jego portretu), Ratoniu, czy Babińskim fali ciemnoźródlanego egzystencjalizmu. Jej egzystencjalizm jednakże wydaje się nieco inny niźli wymienionych pisarzy; jest jednocześnie na serio i jakby nieco z przymrużeniem oka; gorzki, lecz i częstokroć z odrobiną humoru, autoironiczny, zdolny poddać w wątpliwość także powagę samego siebie. Bywa niezwykle bolesny, ale i świadomy swojej konwencjonalności; wszystko wszak – zdaje się mówić autorka „Jeszcze się tu pokręcę” – prędzej czy później i tak zamienia się w banał, w sztampę, w swoje własne przeciwieństwo; prędzej czy później – i tak… nicość. Jednakże, póki co – dodaje – walczyć trzeba: „Mów, / mów (czytaj: truj) – czytamy we wspomnianym na początku wierszu – Twoje czarne – moje białe. Twoje / stój, znaczy idź. Jestem swoja własna, zrozumiało?”. (A tak na marginesie: czyż owo „zrozumiało” w swej znaczeniowej intencji nie przypomina choć trochę Heideggerowskiego „się”?: „się mówi’, „się kocha” itp.).
     Tu już nie dusza jako założycielskie tchnienie Boskości w nas samych, ale ciało i jego zmysłowe aspekty, których niezwykłe bogactwo ukazuje poezja Szychowiak, stają się terenem ostrej walki o podmiotową suwerenność człowieka. W istocie beznadziejna to walka, bo pozbawiona metafizycznego odniesienia, skazana na przegraną. Tak czy inaczej to właśnie do śmierci – pod koniec tomu Jeszcze się tu pokręcę ze szczególną mocą podkreśla pisarka –  należy ostatnie słowo. Ona rozstrzyga o wszystkim. „Coś tu umiera, – pisze w wierszu Ponaddźwięk – choć wciąż jestem ciepła, / Krew trudno zmyć; krwią, jeśli się uda, / na skórze napiszę, że tu kiedyś życie było”. Bóg w zasadzie został wyłączony z proponowanej w tej poezji antropologicznej perspektywy, co wcale nie znaczy, że nie kryje się w niej jakaś tęsknota za czymś, co naszą ziemską doraźność przekracza: za wartościami, które ludzkie istnienie czynią choćby trochę bardziej sensownym, wartym trudu, a koroną ich wszystkich: miłość. Jeśli tej ostatniej nie ma – życie jawi się jako beznadziejna szarpanina, a poezja – głównie jako gwałtowna i cięta riposta skierowana w stronę kogoś, kto uzurpuje sobie prawo do dysponowania moją (naszą) mniej lub bardziej ułudną wolnością. Prędzej czy później zatriumfuje wydrążająca wszystko pustka. Jej erodująca siła już teraz daje znać o sobie:

                               Tylu nas było, najprawdziwszych, gdzie
                               jesteśmy? Nie potrafię sama się bać,
                               a nie wiem, czego się boję. Wojny nie widać,
                               ale czuję ją. Skuliło się we mnie życie
                               i czeka na wsparcie. Kiedyś było obiecująco
                               – dziś dożywocie z hukiem zamyka bramę.

                               Nie ma czego i czym rozpierdolić. No, nie ma.

    Z rozmaitych ostrych ripost oraz dobitnie formułowanych egzystencjalnych konstatacji, często znakomitych w swoim kolokwialnym i artystycznym wyrazie, w znacznym stopniu składa się poetycka wypowiedź Mirki Szychowiak. To one nadają swoistą energię jej utworom, częstokroć wyraziście kształtują ich stylistyczny i emocjonalny profil. Padają w wierszach mocne słowa, krzyżuje się: konwersacyjny idiom i świeża, odkrywcza metafora, mowa zależna i niezależna, ostre porównanie i delikatnej natury poetycki obraz. W tekstach autorki Człap story sprzeczności jakby się dopełniają, tworzą nową, żywą, o niezwykłej estetycznej i znaczeniowej mocy całość. Szychowiak panuje nad ich poetycką organizacją: wiąże je w kunsztowne zwrotki, w wydarzeniowe sekwencje, odważnie i uważnie, za pomocą przerzutni oraz zróżnicowanego kształtu zdań (inwersje, elipsy, zaskakujące wtrącenia…) modeluje ich intonacyjną linię. Pod tym względem przypomina nieco Rafała Wojaczka, który również swoją niezgodę na świat i siebie samego wyrażał w wierszach  nawiązujących do form klasycznych, do konstrukcji bardzo wyrafinowanych tak  pod względem brzmieniowym, jak i semantycznym.
   Nie da się tych bardzo kobiecych w swej istocie utworów w prosty sposób usytuować na przedłużeniu linii Szymborskiej czy Poświatowskiej, ani tym bardziej Pawlikowskiej. Z dwudziestowiecznych poetek chyba najbliższa, głównie ze względu na radykalny bunt przeciw rozmaitym mitologiom męskości, byłaby jej Małgorzata Hillar. Jednak Szychowiak najwyraźniej idzie dalej niźli ta ostatnia; jest bardziej bezpośrednia, ostra,  bezpruderyjna, zadziorna. Inteligentna drapieżność, wymowna ironiczność cechują jej poetycką wypowiedź. Jednak za tą drapieżnością, przynajmniej od czasu do czasu, daje się odkryć osobowość niezwykle delikatnej natury; odsłania się prawda o kimś niezwykle wrażliwym na los drugiego człowieka; daje znać o sobie serce kogoś, kogo łatwo zranić… (Psychologia zna takie sytuacje: agresja jako tarcza dla obolałego wnętrza). W marsowym obliczu pewnej swego, „wyzwolonej kobiety”, niedoszłej Ksantypy (no tak, tylko gdzie ten Sokrates?...) „baby na luzie”, dojrzałej dziewczyny – ciągle pragnącej żyć „na maksa”, czasem mignie twarz dziecka, bezradnej dziewczynki, tęskniącej za czymś czystym, szlachetnym… „Jest jeszcze we mnie miejsce na coś, czego nie / znam, na kogoś obcego, który nas nie zwiąże. / Chcę się znowu dziwić, mieć dobry powód // i parę słów pod ręką”.
     Szychowiak ma dobrze nastawiony słuch na współczesny język wyemancypowanej i emancypującej się kobiecości; szybko wyłapuje i świetnie posługuje się jej stylem, odnawia go w perspektywie własnego doświadczenia, które tu: bardzo wiarygodne, bez wątpienia – szczere, balansujące na granicy autoironii i bezceremonialnie formułowanego wyznania. W istocie jest ono grą w obrębie różnych tonacji mowy; czasami bywa retorycznym chwytem, czasami – świadomym swojej bezradności wołaniem o szczerość w obcowaniu z drugim człowiekiem. Najważniejsze jednak – podkreśla Szychowiak – żeby nie było nudno, byle jak, bezbarwnie. Nie interesuje jej, jak pisze w wierszu „Zamknięte”, „pięciogwiazdkowe / piekło z klimatyzacją”.   I to się autorce „Proszę nie płakać” udaje: jej wiersze ujmują swoją bezpośredniością i poetyckim kunsztem zarazem. Polszczyzna tu żywa, gorąca, język giętki i bardzo współczesny jednocześnie, czerpany z rezerwuaru codzienności i częstokroć „podpiwniczony” dobrą literacką tradycją.
    Praca, jak pisała w swoim debiutanckim tomie, „nad bronią domowego rażenia” owocuje mocną, wyrazistą poezją; taką, której się nie zapomina, bo irytuje, zaskakuje, zdumiewa...  Tak czy inaczej – to nie są poetyckie robótki na drutach.

Kazimierz Nowosielski

Mirka Szychowiak: Proszę nie płakać, SAPiK. Samorządowa Agencja Promocji Kultury, Szczecinek 2010, s. 62.
Mirka Szychowiak: Jeszcze się tu pokręcę, Instytut Mikołowski, Mikołów 2010, s. 56.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz