Kilka minut temu szedł z dwiema reklamówkami po rynku i ryczał coś Lady Pank, ale jak tylko mnie wypatrzył koło ratusza, uciszył się, zgarbił i momentalnie zamienił w wychudzonego, niedożywionego ciapka.
– Tadeusz, po pierwsze nie mówi się jeste, tylko jestem, a po drugie, wczoraj dałam ci piątkę, bo nie miałeś chleba na śniadanie. Ty się Tadeusz w końcu określ, bo zaczynam myśleć, że traktujesz mnie niepoważnie.
– Nie bądź, kuwa, taka drobiazgowa, lalka – zarechotał – Co to jeden chleb na takiego bitelsa, jak ja? Nie jeste ostatnio niestety, zaangażowany w żadne zajęcie i mam chwilowe problemy finansowe.
– Ostatnio, czyli od kiedy, skurczybyku? Chyba od stanu wojennego, a może dłużej. Tadeusz, mnie możesz szczerze powiedzieć – pracowałeś kiedyś uczciwie?
– Nie obrażaj mnie lalka, bo nic kuwa o mnie nie wiesz! Powiem ci – za komuny miałe zasadę, że nie będę się komuchom wysługiwał.
– Miałem, a nie miałe, pipsztoku.
– Spadaj! – naciągnął mi czapkę na oczy – Słuchaj kuwa, a nie wykładaj, bo na studia za stary jeste. No, to – jak przyszedł kapitalizm, już nie było takiej prezencji, żeby mi dali odpowiednie stanowisko.
– Trzeba było się do partii zapisać, baranku boży – zażartowałam – dostałbyś posadę na wysokościach i dzisiaj na Wyspach Kanaryjskich byś dupę opalał i pił drinki z parasolką, a nie wynalazki z drogerii.
– Teraz, to mnie, kuwa, zdrzaźniłaś na maksa – znowu był wysoki i bojowy. – Ja cię szanuję i w ogóle, a ty z takim refrenem do mnie wyjeżdżasz? No ja pieeedole! Nie rób z siebie, kuwa – pipy z opieki społecznej, bo się pogniewamy. I jeszcze skromna uwaga do ciebie, kobieto – nie piję wynalazków, bo mi żal wątroby. Ja nie jeste Zbyniu. On oprócz papy i lepiku, chlał w życiu wszystko. I teraz sobie porównaj – ja jeste elegancki chłopak, a Zbynia trzeba prowadzić pod rękę, bo mu się błędnik spierdolił. I niestety, kuwa – rach ciach i w piach.
Tadzik należał do moich ulubionych uliczników. Rynek był terenem, po którym krążył najczęściej. Jeśli nie przeglądał śmietników i skwerków w poszukiwaniu puszek, było pewne, że siedzi na murku przy rybnym i czeka na bliższych i dalszych znajomych, z jako tako wypełnionym portfelem. Znałam kilka jego kobiet, z którymi przychodził na plenerowe zabawy albo prowadzał się po parkach. Kiedy go pierwszy raz zobaczyłam, od razu mi się spodobał – porządnie ubrany, niósł torebkę swojej Krysi czy Marysi i pierwszy zaczynał tańczyć, przeważnie sam. Nie czekał, aż się plac zapełni, tylko szalał. Miał poczucie rytmu, znał chyba wszystkie piosenki świata, bo gęba mu się nie zamykała – śpiewał i śpiewał.
Nie wiedziałam z początku, że to facet, który prawie całe życie nigdzie nie pracował i żył z “kapanego” na ulicy. Ubrany, czysty, babeczka z elegancką fryzurą, na obcasach, na imprezach drobny alkohol, pełna kultura, buch w mankiet. Dopiero później, kiedy widywałam go na rynku ciągle i ciągle, zorientowałam się, że to dobrze utrzymany, sympatyczny i pełen fantazji menelson. Nie wiem, dlaczego, ale to właśnie zacieśniło naszą znajomość; toczyliśmy ze sobą rozmowy; czasem krótkie, w przelocie, czasem przysiadałam na murku przy rybnym na dłużej. Zaczęliśmy w domu zbierać dla niego puszki i inne rzeczy, które mógł spieniężyć. Wyciągałam co się dało od sąsiadów i przywoziliśmy Tadzikowi wypakowane wory. O kasę prosił tylko przy grubszych kryzysach. Kiedy było jako tako, dostawał parę groszy bez proszenia, a przed świętami zasilaliśmy go większą gotówką. Mąż był dla Tadzika najlepszym kumplem i przyjacielem.
Od pewnego czasu coś się zmieniło, bo zostawiła go baba i poszła do innego. Pomyślałam, że dobrze – nie pasowała do Tadzika, najczęściej nietrzeźwa, była nachalna i jakaś takaś. Prowadzali się z wózkiem, do którego zbierali puszki i inne złomy. Ona ledwo trzymała się na nogach, Tadzik za to dziarski, ale już gorzej ubrany, zaniedbany. I nagle odeszła. Zobaczyłam ją kiedyś zalaną w trupa, na murku, z obdartym, pijanym facetem. Odtąd Tadzik kolędował po rynku sam. Zaczął więcej pić, mówić do siebie, krzyczeć nie wiadomo do kogo albo śpiewać, tak jak dzisiaj – na ulicy. W temacie paru groszy na chleb – zrobił się aktywniejszy. Muszę go zaraz wypytać, bo chyba nadszedł czas, kiedy trzeba było zacząć się o niego martwić.
Teraz stał obok obrażony i gwizdał:
– Spokojnie, Tadeusz – szturchnęłam go – nie miałam nic złego na myśli z tymi wynalazkami, wyluzuj, człowieku.
– Lubię, kuwa, jak mówisz do mnie Tadeusz – klepnął mnie po plecach – Żadna dupa tak mnie nie nazywała.
– No właśnie, zuchu – porozmawiajmy o dupach, Regina cię zostawiła, co nie?
– Puściła się – splunął na ziemię – i to z takim, rzęchem, że ja pieeedole! Śmierdziel, kuwa i lump. Powiem ci lalka coś szczerze, z serca – poszła, to poszła, szmacisko, ale ja ją kuwa szanuję za to, że chociaż ma gorzej z tym skurwielem, niż ze mną, to jest honorowa i się nie skarży po parafii.
– Odbiło ci? Ja bym jej nie żałowała. Pijaczka i flejtuch.
– Miała, kuwa powody, żeby się stoczyć.
– Ciekawe, jakie?
– Skąd mam wiedzieć, lalka? Nie zwierzała mi się.
– Powiedz mi Tadeusz, czemu ty z nią byłeś? Miałeś elegancką babkę, z torebkami, kolczykami, zawsze ekstra uczesaną, zadbaną. Trzeba być czubem, żeby ją zamienić na takiego kocmołucha.
– Mówisz o Wandzi? – zaczął rechotać – A daj, kuwa spokój! Jaka elegancja? Ona męskie skarpety nosiła do obcasów! Siara na całą parafię! I bez przerwy, kuwa, bekała. Nie dało się przy niej jeść, ja pieeedole, wieprz, a nie kobieta. Weź przestań, kuwa, bo jak sobie przypomnę! Regina, fakt, że fleja, ale miała tej kultury trochę i szacunku do człowieka.
– Właśnie widzę – tak cię szanowała, że polazła do jakiegoś lumpa, a ty zostałeś sam.
– Musiała mieć powód.
– Jaki?
– Nie pytałem, ale jak by nie miała, to by nie poszła.
– Trzeba było zapytać, frajerze.
– Wiesz, co to są, kuwa, osobiste pytania, lalka? – znowu mnie klepnął – To takie coś, że nie zawsze chcesz zadać, bo ci się może nie spodobać to, co kuwa usłyszysz, kape? Słuchaj, kończymy na dzisiaj te gadki, bo widzę, że ja coraz głodniejszy, a ty mi pierdolenie w ślepą gienie odstawiasz. Dajesz, kuwa na ten chleb czy mam się obrazić?
Jeszcze mi tego brakuje, żeby się obraził gamoń. Gdybym go nie lubiła, dostałby torbą po plecach, a tak, wypada skapitulować i odpalić coś na ten chleb.
– Tadeusz, ja przecież z troski, bo cię lubię, żulu cholerny. Zrobimy tak: ty stoisz i czekasz, a ja do spożywczego wchodzę, kupuję chleb i pasztetówkę. Tak?

– Masz piątkę, Tadeusz, ale oszczędnie, nie rozrzucaj się za bardzo.
Przyłożył rękę do piersi:
– Dla ciebie wszystko, lalka. Od jutra – będę kuwa, jak ten święty Aleksy na przykład.
nagrac by to..
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba. Typ moich ulubionych bohaterów. Super, gratuluję!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.