Za mało
Z ciasno
spiętych ust
oddech się
przeciska.
Urywanym
świstem
zapewnia
mnie,
że jestem.
Pokazuje na
migi
– to nie
wystarczy
Bryndza
Tak się
spieszyłam – mało snu, życia
więcej. Żeby
zawsze były pod ręką,
otwarte
listy i książki schowałam w ziemi.
Zaszalałam
kilka razy, trochę uciekłam,
trochę
wracałam, hodując czule depresję
i inne łatwo
zapadalne stany.
I nagle
odwołali koniec świata. Nikt
nie
przeprosił. Żadnych wyjaśnień.
Nie byłam na
to gotowa, znowu
trzeba się
rozgrzebać, otrząsnąć z tego
przestrachu
i zwolnić. Tak się nie robi.
W tajnej służbie u pana Boga
Kruku,
kruku, nie bujaj, z gałęzi kąt
widzenia
pełniejszy – jak spadniemy,
wydrapią nam
oczy te wygolone małpy
niskopienne
– tu nikt po nas nie sięgnie.
Podejrzymy
sobie ptasie móżdżki,
zbierzemy
dowody i doniesiemy
o tym
szambie, bo kto zrobi to lepiej?
Gołębie nie
ujawnią wszystkiego,
z serca
skłamią dla świętego pokoju.
Kruku,
kruku, powiedz mi – czy on taki
niedoinformowany
może spać spokojnie?
Trafił na
nas i miał szczęście. Pod to drzewo
schodzą się
wszyscy; liczą łupy, usuwają
nierównych
do podziału. W tajnej służbie
u takiego
pana nikt się niczemu nie dziwi.
Zapiórkujemy
wszystko w pamięci, nie ma
co krakać.
Pora do raportu, jutro kolejny
dzień.
Najemnicy znowu będą tu rozliczać bitwy.
To nic (wizyty domowe)
W mojej
głowie przeciek, nie układają się w całość
stare, mało
czytelne wątki. Czasem robi się jaśniej,
ale wtedy
wycieka ze mnie własna pamięć.
W tym stanie
czuję, że ubywam, że zapomnę,
kim nigdy nie
byłam dla siebie. A mogłam.
To żadna
katastrofa, panie doktorze. Jest stan
niepewności,
który przyjemnie dręczy, jakaś
czystość we
mnie i poza mną. Coś nowego.
Może
Każdemu może
przydarzyć się wszystko.
To jest ten
śniący się nocami – pęknięty
sufit i
wygrany trylion, który dzielimy
w pamięci
między tych, co nie wygrali.
Po drodze
leci nam z tego wora jak leci,
ktoś się
potknie, ktoś inny przeskoczy.
Będzie
trochę śmiechu, zazgrzytają zęby.
Czy zawsze
musi być wszystkim po drodze?
Nie ma
najlepszych miejsc, jedynych wyjść,
najpiękniejszych
kobiet. To te nieszkodliwe
kłamstwa,
które lubimy, takie świecidełka.
Kto z was
jest pewien, że chciał się urodzić,
zanim się
urodził – niech tutaj przyjdzie
i skłamie.
Chwilowo (wizyty domowe)
Muszę wyjść
z domu, chociaż na zewnątrz
duszno.
Małe, wredne muszki wpadają
na
człowieka, wchodzą do nosa.
Duszno, jak
już wspomniałam, i ślepo
od słońca;
nie mam lasu i rzeki, nawet
strumienia
nie mam, ale muszę stąd
wyjść, bo
się wścieknę. Będzie dobrze,
doktorze – odnajdę leśną drogę,
może znak
albo kamień, rozległe pola,
sarny i
jakieś robaki. Żadnego człowieka.
Nie
dostrzegam w ludziach niczego ważnego,
ale to mnie
chwilowo nie martwi, doktorze.
Chcę nikogo
nie słyszeć, żadnych słów.
Chcę tylko
odgłosów – pisków, szelestów,
bo zrobiłam
się ostatnio jakaś romantyczna
i zamierzam
sama przez to przejść.
Ćwiczenia
Zgódźmy się
w końcu, że czystość to pojęcie
abstrakcyjne,
bo inaczej zaczniemy się spalać
w domowym
laboratorium, gdzie metodą prób
chcemy
uzyskać wolną strefę i przestrzeń.
Trudno
nazwać ten pomysł złotym środkiem.
Popatrz – w
mieście morderców nikt normalny
nie zapyta,
czemu ktoś zginął od strzału w plecy.
Ty unikasz
spraw, gdzie rządzą przypadki
– ja wchodzę
w nie bez pukania. Kto to przetrwa,
kto jeszcze
nawywija, kto szybciej się zmęczy?
Głupota
Ciśnie się
na usta słowo,
którego nie
wypowiem.
Cenzura lubi
je przekreślać,
przeklinać
cnotliwe ciotki,
dziecko
powtarzać, a ksiądz
nie
rozgrzeszy.
Ciśnie się i
wpycha,
pewne, że
najbliższe
prawdy. Jest
coś takiego?
Otwieram
usta zdumiona,
że chciałam
mu się
poddać i
milczeć jak tchórz,
a ono
przecież nie ma tu nic
do
Krucha
Te
katastrofy dzieją się bez świadków, pełno
rozrzuconych
szczątków, zachowały się nawet
odciski,
parę ostatnich listów, dziwnym trafem
zdarzają się
nawet zdjęcia całkiem rodzinne.
Chowam w
sobie czarną skrzynkę – nie będę
niczego im
ułatwiać. Nie wiem dokładnie,
co się tam
zapisało, nie chcę wiedzieć, przecież
powinni tu
być i coś z tym polem po bitwie
zrobić.
Teraz, kiedy jest prawie po wszystkim,
trudno
znaleźć jakąś intymność, spokojne
miejsce,
żeby pomyśleć, co poszło nie tak.
Gdzie zgubił
się ten pięknie zaplanowany świat
wypełniony
niekoniecznie mną po brzegi?
Ocknęłam się
w momencie, kiedy już mnie
nie ma w
spisie rzeczy nieodnalezionych.
W innych
rejestrach też jestem skreślona.
Tak kończy
się czasem zbyt ambitny program
na swój
temat. I żadnych śladów.
Już się
przejadłam tą prawdą.
Zalega teraz
we mnie, wędruje w górę,
dochodzi do
ust i cofa się tchórzliwie.
Mówię sobie:
nie ma, babo, widoków,
że coś się z tego wylęgnie. Lepiej odpuść.
Żyję więc
pół na pół, nie stwierdzam niczego,
nie chce mi
się zgadywać ani przypuszczać.
Pora na coś
bardziej ludzkiego.
Spokojnie, panie (wizyty domowe)
Gabryś był
nawiedzony, panie doktorze. We śnie
zobaczył
białego
gołębia na
parapecie. Mocno naciągany
argument dla
takiej duszy
szczypiaszczej
jak ja. Raj rajem, piekło piekłem,
ale jestem
zainteresowana,
kto jest
szefem czyśćca, bo mnie
najbardziej
odpowiada ten ustrój. Republika
dla
normalnych ludzi.
Mówiłam mu: zostaw ten różaniec,
tam nie kryje się żadna odpowiedź.
Nagły apetyt
na któregoś
z bogów
może zmienić
się w chorobę
nieuleczalną.
Gabryś
chciał mnie nawracać, doktorze.
Nauczanie
początkowe życie
załatwiło mi
bezpłatnie i nie dam się wkręcić
w żadne
parapety. Nadrabiać braki
pod koniec
życia? Niech spada.
To nie ja
zobaczyłam Boga w oknie,
to nie ja
zadrżałam.
Spowiadam
się z cudzych grzechów
i tego się
trzymajmy.
Halo? (wizyty domowe)
Halo, ma pan
psa?
Doktorze,
czuję, że one nie przepadają
za wami, ale
gdyby się pan postarał, to
kto wie.
Z nimi jest
tak, że kocha się w całości.
Obesra,
szczeka w nocy, w całym domu
sierść i
kości schowane w takich skrytkach,
że dopiero
smród podpowiada, gdzie są.
Ale pies to
pies, a nie człowiek, i jemu
wybaczam
prawie wszystkie katastrofy.
Dzwonię do
pana, bo miałam zamiar
oddać
swojego psa do poprawczaka.
Pomyślałam
jednak, że jak się komuś
zwierzę, to
nie oddam. Nie musi pan nic
mówić, nie
po to dzwonię, żeby słuchać,
ale żeby mi
przeszło.
El cztery
Nie mogę
udawać, że nic się nie stało,
że to tylko
k o t. Przejechanego
prawie na
śmierć łaskawie przyniósł
do domu.
Twój kot uczy się ż y c i a,
powiedział,
kładąc mi na kolanach
zakrwawione
rude nieszczęście.
List z ucieczki (wizyty domowe)
Wracam do
nich, panie doktorze.
Deszcz już
nie zacina, chmury wywiało
z wyspy. Dom
bezpiecznej wiosny
dla ślimaków
nie zatonie. Napiszemy
ostry list
do szefa kuchni w Nantes
– niech na
nic od dzisiaj nie liczy.
Skrzydlaki
pilnują wyspy na zmianę;
czasem
któryś narobi nam na głowę,
ale nie w
takie gówno się wchodziło.
W tym
podglądaniu jest jakaś
perwersja,
aż kusi, żeby się wtrącić
w ich
ślimaczenie, ale nie wypada.
Lepiej się
pomodlić, żeby nikt nas
nie znalazł
i nie wziął pod but, do ust.
Bez zapowiedzi (wizyty domowe)
Znowu jestem
pierwsza – to takie dziwne, wiesz?
Chciałam
tylko przyjść, zaczepić kogoś, posłuchać,
o kim
dzisiaj będą kłamać, o co się kłócić, przez kogo
płakać. A
tutaj pusto. Zero człowieka, żadnych śladów.
Jestem
pierwsza i ostatnia, za drzwiami zimna kanapa,
której
nienawidzę. W niczym mi nie pomogła, nie
ułożyła mnie
od nowa, a obiecałeś, że z tego wyjdę.
Ktoś kogoś
oprawił w ramki i powiesił na ścianie
jak martwy
pejzaż. Teraz patrz i zachoruj na mnie.
Tego ci
serdecznie życzę, jebany doktorku.
Czekać
Zobaczyłam
na chodniku człowieka, który
spoglądał w
górę, jakby czekał, aż coś spadnie
– specjalnie
dla niego wyląduje na tym
dziurawym
chodniku i powie: jestem.
Przestało
się liczyć, gdzie szłam i po co,
poczułam, że
muszę z nim zostać.
Nie
pamiętam, kiedy ostatnio czekałam
na
cokolwiek, a to taki piękny stan.
Odleżyny
Połóż mnie – prosi ciało. Nie
walcz,
bo się spalisz. Myślisz, że coś zostanie?
Części mowy
krztuszą się bezradnie.
To jest
dziki język, nie zrozumiesz go.
Czas, ten
całodobowy fryzjer, zbierze
słowa na bok
jak grzywkę, pousuwa
to, co
rozdwojone, i każe słono płacić.
Pokaż mu, że
się nie boisz
i nie
zaciskaj ust.
Słowa
Związane
byle czym, rzucane niedbale
gdzie
popadnie. Trudno połapać się, co jest
przypadkiem,
prawdą, przemilczeniem,
a co
bełkotem bez znaczenia.
Odpowiedzi
bez pytań – martwe dusze
stwierdzone
podstępnie na skrawkach dni,
o których
mówi się, że są pełne rozmów
człowieka z
człowiekiem. Obserwatorzy
z ruchu warg
czytają nieistniejące więzi,
a słowa
panoszą się i są coraz cięższe,
stawiają
skandaliczne warunki, ale
każda cisza
jest lepsza od wrzasku
i lepiej coś
stracić, niż stracić wszystko.
Porządek
Skrócić
język jak się skraca
rozdwojone
paznokcie i czekać,
aż odrośnie.
Głód i milczenie
jak zwykle,
bez recepty, leczenie
na własny
rachunek. Próby.
A ręce?
Zostawić czy przyciąć
tam, gdzie
ich nie czuję?
Co mam
zrobić z głową, obcą
ziemią, na
której nic nie chce
wzejść?
Ogłowię się jak drzewo,
ostrożnie,
omijając każdy nerw.
Trzeba
będzie żyć tylko nocą,
bo wtedy
bardziej mi się wydaje
niż wiem.
Zmiana (wizyty domowe)
Powinnam być
w innym miejscu, w innym
mieście –
tam, gdzie moje życie nie będzie
się jąkać i
paprać. Ma pan coś takiego
na oku? Nie,
nic nie będziemy ustalać ani
przepisywać,
mnie te złote środki nie kręcą
od dawna –
przynajmniej na coś w końcu
zrobiłam się
odporna. Pojechałabym
w wysokie,
tybetańskie góry, gdzie ludzie
nie
przestają się uśmiechać, choć nie mają
niczego. Coś
musi być w ich powietrzu, może
w tamtym
niebie, że się tak ładnie cieszą.
Idę. Znowu,
jak widzę, wychodzę z niczym,
doktorze, a
panu nawet nie jest głupio.
Jednym ruchem
Tutaj nie ma
pięter, pieczęci, zaginął zbiór
odcisków,
piętno stało się niewyczuwalne.
Schodzą się
umorusani chłopcy z gwiazdami
szeryfa i
przerażone dziewczynki z lalkami,
którym
zapadły się szklane oczy.
Starość musi
tutaj stać w kolejce, nie jest
przywilejem,
ale nie narzeka, bo nigdzie
się nie
spieszy. Siadła grzecznie i rozdaje listę
zaginionych
dzieci – niemą prośbę o wsparcie.
Młodość
przyszła z ciekawości, ciężko oddycha
i dodaje
sobie lat. Jeszcze nie wie, że w tym
eksperymencie
jest materiałem wyjściowym.
Ucinanie
pamięci jednym ruchem. Zanim
cokolwiek
się zacznie, z czymś na sen
wymiesza się
ból i potoczy się życie we śnie.
Zostaną
blizny, ale to jedyna metoda naturalna.
My (wizyty domowe)
Dzisiaj
przyszłyśmy obie, bez naszego męża i dzieci.
Mamy ze sobą
problem i nie jest wesoło, doktorze,
bo od
pewnego czasu nie mieścimy się w jednym
ciele. Ona
mówi jestem coraz młodsza, tylko nasze
dzieci się starzeją, a ja patrzę w lustro i przecież
widzę, że
poszłam mocno do przodu. Poszłyśmy.
Zaczynają
się ciche dni i protesty, odmawia
mi prawa do
siebie, wspólnej samotności
i wciąż
ogląda tamte zdjęcia, na których nas
już nie ma.
Czy to się da wyleczyć? Niech
pan coś na
nią wymyśli, ja jestem zdrowa,
ale mogę się
zarazić czymś odjechanym.
A po co?
Pat (wizyty domowe)
Nie wiem, co
jeszcze we mnie wstąpi, jeśli
będzie pan
wydzwaniał po nocach i płakał.
Życie
ułożyło nas po przeciwnych stronach
i nie pan,
doktorze, a ja – powinnam wyrzucać
z siebie
zużyte zapasy siły i wyżalać się,
za coś
przecież panu płacę, wciąż za coś płacę
i końca nie
ma; są rachunki, gonitwa i sny
w kawałkach,
bo mój lekarz zaczął się bać.
Nie możemy
sobie pomóc, raczej pan – nie
może. A ja
nie umiem.
Dziura
Może coś
zostawić, nadać telegram
na potem,
kiedy okaże się, że słowa
staną się
jedynie znakami
odciśniętymi
w podniebieniu.
Ziemia nie
będzie spokojna, woda
obojętna, i
żadna susza nie zmieni
ciała w
kronikę dziejów.
Nie da się
umrzeć i zostać.
Potem
Aleksander
planuje swoją przyszłość
po śmierci.
Miękki fotel ma go
rozluźnić,
wódka – wyostrzyć.
Potem jest bardzo skomplikowane
– dochodzi w
końcu do wniosku.
Aleksandrze – pyta Aleksander
– od czego byś
zaczął?
Postanawia,
że od początku:
z bazy
danych usunie to, co ma
tu zostać,
resztę prześle wyżej.
Spisze na
skórze swoją historię
– może ktoś to
odczyta, gdy ciało
wyschnie jak
pergamin.
Przyszłość już masz za sobą
– krzyczy.
Nic mu się nie
zgadza i nie
ma co przesłać.
Chciałby po
śmierci żyć dalej,
a nie
zaczynać od nowa.
Tutaj już mu
się nie chce.
Plecak
Tadźce Mikołajkowi
Podróżni niecierpliwie
ściskają walizki,
on nie ma
nic. Jego bagaż został tam.
Mężczyzna w
wojskowej kurtce czeka.
Pociąg do
Zamościa nigdy się nie spóźnia.
Przyjeżdża,
odjeżdża, ale zawsze bez niego.
On tylko
dotyka swojego wagonu, potem
wraca do
mieszkania w starej kamienicy.
Jutro znowu
przyjdzie o tej samej porze.
Zawiozłabym
go tam, ale wciąż powtarza,
że nie chce
jechać do miasta, którego
już nie ma.
Tam jest teraz inne miasto.
Proszę nie płakać
Zofia ma
otwarte oczy, uśmiecha się.
To znaczy,
że śpi. Dzisiaj przyszedł
do niej
piękny, siwy mąż, znów przyniósł
albumy.
Jasnowłosa Zofia stoi na scenie
z bukietem
kwiatów. Kłania się i kłania.
Nie dała się
wtedy kochać i sama nie
kochała.
Miała czarne pianino, owalne
lustro,
puszyste suknie. I wielki głos.
Moje biedne maleństwo –mąż gładzi
łysą jak u pisklątka główkę – teraz masz
tylko mnie. Ona przestaje się uśmiechać,
już nie śpi.
Zatyka uszy i rusza ustami,
jest
zagniewana. Udajemy, że słyszymy
tę arię,
wszystkie głośno bijemy brawo
i kłaniamy
się, chociaż właśnie zasnęła.
Plan
Kiedy z
nieba odlecą samoloty
i w portach
przestaną czekać
na statki –
zejdziemy z drzew,
żeby zebrać
to, co z nas wypadło.
Wszystko możemy
Rozebrało
ich na dobre pod tą
smutną
ziemią, zrównało w prawach
i uciszyło,
bo tutaj bólu nie ma.
Został z
nami, w opuszczonych
domach, na
pustych ławkach,
w naszych głowach,
listach, we krwi.
Wrócił
niedawno. Czasem ból powraca
nawet do
umarłych. Czy ktoś ich słyszy?
Kości nie
mówią już.
Wiszę
Nie wchodzę
w drogę tym, którzy są mi
coś winni.
Im dłużej to trwa, tym bardziej
nienawidzą.
Wreszcie zapominam, żyję
w miarę
statecznie, ale jestem tylko
kurewsko
poczciwym wrogiem numer sto.
Wypada się
gdzieś schować, może zapomną,
że mają coś
mojego. Święta Sklerozo, poratuj
w biedzie,
zstąp na ziemię, wymaż ten dług.
Korki
Matematyka
ciał to dziwny przedmiot,
nic nie
odejmuje się bez reszty, z tyłu
jakieś
ułamki. Jakby było mało, że trzeba
na siebie
działać, te reakcje, równoważnie,
pęki kluczy
do niczegoś. Nie lubimy, ale
ślubowaliśmy,
prawda? Panowie, nie tak
dramatycznie,
skąd u was to ideolo w tle?
Lepiej
chcieć czy musieć? Oto jest pytanie.
Ale nie
liczcie, że ktoś wam podpowie,
jak ten test
zaliczyć, jak wyjść z niego cało.
To nie porażka
Lubię cię
fragmentami. Bardzo rozsądna postawa,
żeby, tak
jak kiedyś, nie ryczeć. Byłeś wściekły,
a ja
niepotrzebnie puchłam i tłukłam zastawy.
Po co? Od
kiedy zaczęłam cię podglądać, wiem, że
muszę omijać
twoje mało przyjazne miejsca i brać
to, co
najlepsze. To nie porażka, że lubię cię tylko
w kawałkach.
Popatrz, ile się zmieniło, odkąd nie
jesteś
traktowany kompleksowo. Przynajmniej
oboje żyjemy.
Dobrze
Budzisz się
z krzykiem w środku nocy
i pytasz,
czy cię kocham. Znowu ci się śniło,
że umarłam;
mam tak samo, ale nie krzyczę.
Sprawdzam,
czy oddychasz, i gaszę światło.
Nie słyszę
zbiorowego płaczu, nie biją dzwony
– widocznie
sny o śmierci są bezdźwięczne.
Jeszcze
nigdy nie byłam taka brzydka,
źle
uczesana, dostojna i obstawiona
sztucznymi
kwiatami, których nienawidzę.
Te sny
urywają się, kiedy czuję, jak spada
na mnie
ziemia. Wtedy szukam po omacku
kapci i
wymykam się z pokoju.
Jak dobrze
ucieszyć się nocą, że jeszcze
się żyje –
ciemność i śmierć to nie na moje
nerwy.
Ożywiona, z pasją układam szuflady,
prasuję
nawet to, co wyprasowane, nucę.
Ulatnia się
strach, że wróci sen śmiertelny
i namiesza.
W końcu zasypiam zmęczona
i żywa.
Wyjście
Pocieszycielka
obwisłych pośladków
i
zdradzanych przez lata kobiet
– to nie ja.
Tamta wyjechała daleko.
Podobno
leczy gdzieś te wszystkie
swoje
nadczynności, bierze w tyłek
zastrzyki na
odporność i twardnieje.
Nie, nie
zostawiła adresu ani listów,
a ja tylko
sprzątam ten syf po was,
dbam o
kwiaty i porządkuję jej sprawy.
Kiedy wrócę – powiedziała – chcę
zastać
tylko to, co moje. I zmień zapach tego
domu, niech będzie tak, jak kiedyś.
.
Nie
wyjechała bez pożegnania, skądże.
Jadę zaopiekować się sobą – wyjaśniła.
A reszta, bez urazy, zwisa mi jak stalaktyt.
Nic więcej
Poezja nie
ma dla mnie czasu. Bierze jakieś
fuchy, łapie
zlecenia jak leci, nie odpowiada
na moje
listy. Listy są rzeczowe, wcale nie
w
histerycznym tonie – przecież ja niczego
nie chcę od
wierszy. Może tylko spotkać się
na chwilę,
pogadać. Żadna terapia czy koło
ratunkowe.
Spotkanie robocze. I tyle.
Piękne, Mirko:) dziękuję, podróż niedzielna do wnuczki stała się ważniejsza....
OdpowiedzUsuń