niedziela, 8 listopada 2015

Karol Maliszewski - Znikąd i stąd ("Gustaw znikąd")

   Wiersze Mirki Szychowiak bronią się same, tym słowom żadne posłowia nie są potrzebne. Jestem tu tylko na chwilę, wiersze zostaną na dłużej. Dopisuję coś do opowiedzianej historii, coś, co przyschnie i szybko odpadnie. Mam niewiele czasu, niewiele miejsca. Śpieszę więc, żeby donieść, że toczy się bój między poezją dla specjalistów i tą pozostałą, nazwijmy ją na użytek tego niemiejsca i nieczasu – empatyczną. Pisania hermetycznych wierszy można się szybko nauczyć, zaś z pisaniem wiarygodnie empatycznych kłopot zdecydowanie większy. Trzeba się z czymś tam urodzić, coś trzeba mieć w kruchej strukturze psychicznej, rodzaju unerwienia i tak dalej. 
 Za tego typu wierszami się tęskni, czeka na nie, w ich towarzystwie swobodniej się oddycha, beztrosko się przy tym przyznając do swej uczuciowej natury.  „Język w tych wierszach oddaje to, co pomyśli głowa, i to, co poczuje serce” – pisał Bohdan Zadura w posłowiu do tomiku „Proszę nie płakać”. I trafił w istotę splątanego związku racjonalności z empatycznością, formy z uczuciem – mocno udzielającym się odbiorcy, wiodącym w tym dochodzeniu do chwilowej prawdy tekstu i zasad stwarzanego przezeń świata. Tu najpierw trzeba się dać ponieść fali, a potem rozglądać za tratwą.
   Podczas czytania nie chciało mi wyjść z głowy wspomnienie „Gucia zaczarowanego” w wersji przypomnianej przez Czesława Miłosza. Gdybyśmy jednak wrócili do oryginału Zofii Urbanowskiej, dojrzelibyśmy pewne podobieństwa w przedstawieniu zmagania natury z kulturą, wyrzuceniu Gustawa poza nawias znanego mu świata, w próbie odnalezienia się w nowym życiu, w opisie trudów powrotu do tego, co macierzyste i źródłowe. Obie wyprawy potraktować można jako metafory egzystencji, która staje się zrozumiała dopiero z drugiej strony, po jakimś wstrząsającym, formującym doświadczeniu „wyrzucenia z życia”.
   Gustaw to imię obciążone romantycznym stygmatem, a więc na skojarzenia rodem z literatury dziecięcej nakładają się kajdany wzięte z określonego rekwizytorium. Tutaj o żadnych kajdanach nie ma mowy. Tutaj fruwa się razem z lekką, balladową frazą. Jednak ślady w głębokiej pamięci pozostają: bór, północ, bagno, „pokutująca dusza” szukająca przyporządkowania, jakiejś swej zagubionej części. Szychowiakowy Gustaw nie ma niczego wspólnego z bladym upiorem, to okaz naturalnego zdrowia, niedźwiedź w swoim leśnym królestwie; lecz dusza jego wciąż szuka, woła o dopełnienie czy wyjaśnienie. To wątek niemal baśniowy – zamienienia w kogoś innego i szukania przez całe życie odpowiedzi na pytanie, kim się naprawdę jest i co było wcześniej od tego, co się pamięta. A coś było niewątpliwie, ustanawiając zasady tego jedynego, konkretnego, „mojego” istnienia. To po co ktoś te zasady zmieniał? Właśnie od tej kwestii zazwyczaj zaczyna się trudna lektura losu, nauka życia. Od tego też zaczyna się edukacja Gustawa, jego mozolny powrót do człowieczeństwa.
  To ciekawe, że tyle tu spotyka się tropów. Literatura dziecięca, ludowa, romantyczna i jeszcze młodzieżowa. W obrazkach zagospodarowywania leśnego labiryntu, w tym antropomorfizującym krzątactwie dostrzegamy nieśmiertelny archetyp osadnika, trapera, Robinsona Kruzoe buszującego w przestrzeni między tym, co jeszcze dzikie, a tym, co już oswojone. Do pełni szczęścia brakuje mu tylko ludzkiego głosu. I staje się – ten przeczuwany inny świat, ze swymi zapachami, kształtami i rytuałami, nagle pojawia się przed nim w niepozornej osobie Janinki. Oto i jest paradoksalny Piętaszek, przychodzący po to, by ucywilizować swego „pana”. Piętaszek, czyli osoba, która z narzędzia życia staje się celem życia, koniecznym dopełnieniem istnienia.
   I tak sobie myślę, że spośród wielu skojarzeń (mitologicznych, baśniowych, balladowych, romantycznych, podróżniczych itd.), które nasuwają się w rytmie elegancko skrojonego przez autorkę wiersza, jedno jest najważniejsze. Gustaw tak naprawdę nie jest znikąd. Owszem, jest z głębin tradycji, z tych wspomnianych wcześniej dalekich ech. Ale jeszcze bardziej z naszych intymnych rojeń o obcym, o odkryciu go i oswojeniu, czyli zmierzeniu się z odkryciem i wchłonięciem przez własną tożsamość. Wspomnienie, fantazmat, baśniowo-oniryczny dokument, prawdziwa historia dzikiego dziecka żyjącego w puszczy – etykietka nie ma żadnego znaczenia, gdyż rzecz dotyczy czegoś głębszego: gotowości na przyjęcie, nie na odrzucenie. I tego trzeba uczyć się od kobiet. To między innymi miał na myśli Roman Kaźmierski, pisząc w przedmowie do „Człap story”: „Za najważniejszą cechę tego pisania uważam swoistą życzliwość – empatię w stosunku do tego, co uznaje się powszechnie za marginesy rzeczywistości, zdolność do pochylania się, nasłuchiwania i dostrzegania nawet tego, co małe, błahe, brzydsze”. I do tego nawiązywał już przywoływany Bohdan Zadura: „Mirka Szychowiak dogaduje się w swoich wierszach ze światem. Ma wobec niego tyle czułości, ile trzeba, by nie popaść w sentymentalizm, tyle dystansu, ile wystarcza, aby okazać mu coś więcej niż wyrozumiałość”.
 Na koniec „przepowiadam” sobie to, co we mnie zostanie z tego poematu na dłużej. Wykładam  w następujących słowach... Stawanie się (kimś, kim chciałoby się być) możliwe jest dopiero w miłości, w cieple bijącym od tego niespodziewanego innego, który przyszedł, zaskoczył, wchłonął. I tak oto jesteśmy już razem, nie do pomyślenia inaczej. Razem wobec i razem w sobie. Ten, który był zawsze znikąd, teraz mówi, wskazując na siebie w związku, że „jest stąd”. Z tego, co odnalazł w sobie i z tego, co było zawsze, czekając na niego. Znalazł swoje miejsce, miejsce go znalazło. Ludzie dopowiedzieli  resztę. A Mirka zapisała w porywie, natchnieniu. O tym jest ta książka.

Karol Maliszewski     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz