wtorek, 28 lipca 2015

Do stołu

Łapać, łapać, nie puszczać, do gardła wepchać. Zaklepana.

Ciało, ciało żywe, toczy się życie
w cienkim płatku. Do pańskiego
stołu ludożerców zbliża się tłum.

Ginie w ich ustach to kruchutkie
ciało bez zapachu i smaku;  im jest
wszystko jedno, oni przyszli się tylko
rozejrzeć przez chwilę, potem trzeba
uciekać, bo świece już gasną, mdły 

 dym się sączy, ból rozsadza głowę.
 

Ktoś się wyłamał, klęknął po posiłku,
pochylił nisko, coś do siebie mówi.
Ja już nie usłyszę, bo właśnie wychodzę.
Głodna, wystraszona kryję się za drzwiami.

Czy ktoś mnie nakarmi czy ktoś ze mnie
zetrze tę pleśń i tę lepkość, do której lgnie
brud? Ja mogę jeść wszystko i mogę jeść
wszędzie, nie jestem wybredna, nie proszę
na zapas, jest mi obojętne, kto będzie
kelnerem, jaka będzie cena mego nasycenia.

Nie chcę tylko spłonąć, zanim się nie najem,
nie strawię do końca ciszy, co się zbliża.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz