POZA ZASIĘGIEM
Niewidoczne
Żałoba
nie jest widoczna, nie zachodzę czernią,
nie
chowam się po kątach. Zdarza się, że płaczę,
ale
przestali mnie nachodzić i pytać dlaczego.
Milczę
uparcie od dawna, może się zmęczyli.
Wiem,
temat jest rozgryzany. Chcą zrozumieć,
czemu
nadal ukrywam w sobie tyle demonów.
Podejrzewają,
że to stan przejściowy i chętnie
mi
pomogą, ale trzeba się przed nimi otworzyć.
Rozlana
we mnie smoła ich nie dotyczy, to moja
nieuleczalna
strata; nieodrobione lekcje bez szans,
że
się kiedyś oczyszczę, bo nic jeszcze nie umarło
we
mnie na tyle, żeby odetchnąć z ulgą, zapomnieć.
I
nie umrze.
Zemsta
Pielęgnuję
w sobie zemsty, których nigdy
nie
dokonam. Tych okrutnych najbardziej
się
boję – jest w nich tyle cierpienia i bólu,
cieknie
krew, ale nocą zaczynam się mścić
bez
skrupułów. Gdy jednak TO ma się stać,
zapalam
światło. Żadne rany czy krzywdy,
o których nie zapomnę – nie zmienią mnie
w
podłego człowieka, gorszego niż jestem.
Czy
to słabość? Może tak, może nie. Myślę
o
historiach, które wytłumił czas, chociaż
dalej
odczuwam ból, bo coś mi się nie zrosło
i
trzeba z tym żyć. Pamięć to podobno skarb,
ale
bywa też okrutna, nachalna, odbierająca
oddech.
Nie wszystko chce się zapamiętać.
Przecież
nie wycieknie mi całkiem z głowy
prawie
gwałciciel z wrocławskich Krzyków,
prawie
gwałciciel w sutannie, łysy pedofil
czy
obnażający się nieletniej dziewczynce
dyszący
mężczyzna w ciemnym ortalionie.
Żałuję,
że to we mnie jest i tamte obrazy
jeszcze
żyją, bo wyobraźnia maluje je od
nowa.
Zaczyna powoli brakować miejsca
na
piękno i siły na zemstę.
Czegoś
Tego
się przecież nie widzi od razu, nie patrzy
sobie
pod nogi; o nic się nie potykasz, ale wciąż
szukasz
i powtarzasz: muszę do czegoś powrócić.
Powrotów
przybywa z wiekiem. Gdzieś kiedyś
podobno
– było tyle rzeczy do kochania. Może
tylko
tak się wydaje – łaskawa niepamięć umie
wyprzeć
z życia czarne chmury – stąd tęsknota
za
szczęściem, które dzisiaj rozlazło się biedne
niczym
stara koszula. Zacznij to wreszcie łatać
i niczego nie szukaj, bo nawet nie wiesz, czego.
Głowa
W
przednim płacie mózgu mieszka nasze
j a – dość niebezpieczna lokalizacja; po tych
wszystkich
wstrząsach o n o musiało doznać
obrażeń;
ich skutki odczuwam każdego dnia.
To
nie była jakaś wielka katastrofa, myślę
nawet
z czułością o pierwszym kontakcie
głowy
z ziemią; ból i strach, ale też duma,
że
się podniosłam i sama poszłam dalej.
Odtąd
zaczęłam traktować swoją głowę
z
podziwem – jak sławnego dyrygenta.
Obiecujący
początek przyjaźni między
nami.
Reszta ciała musiała być w końcu
posłuszna,
bo podległa. N a r e s z c i e.
Nie
zawsze jest idealnie, są kryzysy
i
spięcia; czasem lubię zrobić głowie
na złość i staram się nie myśleć, ale
to
się nie uda, ona wyczuwa podstęp
i
nie pozwala się uśpić, zaczyna krzyczeć.
Nie mogę
Nie mogę stąd odejść. Jeśli pójdę w drugą
stronę,
pan tu zostanie. Nic nie możemy dla siebie zrobić,
więc
siądźmy tylko pod tym drzewem, pogadajmy,
to
nas nie zwiąże. Wymarzona sytuacja dla kobiety,
która składa się z kleksów, skreśleń, pustych
stron
i
śladów po wyrwanych kartkach. I d e a l
n i e.
Z
drugiej strony jednak
co
to za pokręcony życiorys? Jak do tego doszło,
że
teraz muszę spowiadać się przed jakimś obcym
dziadem?
Schody
Brudna,
cuchnąca klatka schodowa. Tutaj
urodziłam
się kiedyś. Nic się nie zmieniło,
ale
dziś nawet nie potrafię być wzruszona,
że
tu przyszłam po wielu latach. Wszędzie
narzygane,
śmierdzi szczochami i wódką,
reklamówki
pełne śmieci, rozbite butelki.
Kiedy cię tak złamało,
Lesiu kochany?
Siedzą
skuleni na betonowych schodach.
Ona
przytula się do niego i zapina cienką,
brudną
kurtkę. Oboje trzęsą się nie tylko
z
zimna. Spieczone usta, niedomyte twarze,
w
oczach nałóg. Biedny, obdarty prymus
i mistrzyni szkoły w biegu na dwieście.
Dzięki tobie
podciągnęłam się z chemii.
Ludzie
z bloku podrzucają im jedzenie.
Mówią
mi, że szanują Lesia, bo to dobry
człowiek
jest, tylko życie odstawiło go
na
boczny tor i wtedy zaczął się sypać.
Przestał
nawet mówić, ale czasem cicho
zawodzi
i kiwa się jak dziecko z bidula.
Taki
żal, że chyba nie da się nic z tym zrobić.
Lila
Dewizowe kurwiszcze.
Maniek trząsł się oburzony,
ale
w tym gniewie pobrzmiewał
żal
za czymś nieosiągalnym.
Reszta kumpli poczuła to
samo.
Chcieli ją mieć, chociaż
dotknąć
albo tylko powąchać. Lila
stała się
najgorętszym tematem, odkąd
nasz
jedyny inżynier w bloku
zobaczył
ją w Monopolu. Czerwone,
lśniące
usta, prowokacyjnie
odsłonięte uda.
Jakiś pierdolony bambus podjechał
mercem i n a s z a
Li l k a wsiadła.
Maturę zdała z samymi piątkami
– nie kumam tego bąknął
Czesiu.
Chciałam ich zjechać, ale za
młoda
byłam, żeby podejść i
splunąć pod
nogi tym zaślinionym
ochlapusom,
przypomnieć o tym, o czym
kurwa
powinni wiedzieć, bo mieszkaliśmy
razem w tym podłym bloku od
lat.
Piękna Lila i jej cztery
młodsze siostry,
noszące po sobie buty i
zimowe kurtki.
Zwykle nieobecna, dwuetatowa
matka,
nietrzeźwy, wredny i
krzykliwy ojciec,
który przepijał wszystkie
pieniądze.
Lila przerwała studia i
wzięła sprawy
w swoje ręce – przestały
przychodzić
wezwania i upomnienia, w
łazience
pojawiła się pierwsza
pralka, matka
dostała wełniany płaszcz. Sąsiedzi
gadali po kątach, ale poza
facetami
– nikt nie był specjalnie zgorszony.
Kiedy to wspominam, mam do
siebie
żal, że nigdy nie
powiedziałam Lilce,
jak ją podziwiam.
Psie Pole
kamieniowi przy Krzywoustego 334
Urodziłam się na polu
bitwy, gdzie
dziewięć wieków z
hakiem do tyłu,
dzielny Bolesław
rozwalił Henryka
i jego żołnierzy. Na
dowód, że tak
było, postawiono tam wielki
głaz.
Patrzyłam na niego
codziennie
z okna mojego pokoju.
Dumna.
Psiak był dzielnicą
mało szanowaną,
– znajomi
mieszkali we Wrocławiu,
my na Psim Polu.
Normalnie wsiury.
Ten kamień ratował
honor, był nasz
i nikt takiego nie
miał. Pozwalaliśmy
łaskawie ludziom
robić pamiątkowe
zdjęcia, a nawet
posiedzieć na ławce.
Nauczyłam się tej
bitwy na pamięć
jak pacierza. Psiak
nabrał blasku
– stał się
ważniejszy, niż jakiś tam
Wrocław, ale któregoś
dnia chudy
naukowiec z tytułami
postanowił,
że j e d n a k
naszej bitwy nie było.
Przekreślił ją bez
skrupułów, ale
ta bitwa ukryta w
naszej pamięci,
do dzisiaj ma się
całkiem dobrze.
Dopóki ktoś nie
udowodni, że nic
się nie zdarzyło pod
moim oknem,
żaden wsiur z Psiaka
nie uzna tej
samowolki.
Olo
Nasze
podwórko było kozackie – śmietniki,
trzepaki,
trawa, a w czasie deszczu głębokie
kałuże,
kilka koślawych drzew i odrapane
ławki.
Dla plotkar wysiadujących w oknach
to
był syf – dla nas raj, pole bitwy i radość.
Spędzaliśmy
tam wszystkie wolne chwile.
Posiniaczeni
i brudni, w większości biedni,
nie
chcieliśmy od życia niczego więcej.
Olo
czasem nieśmiało dołączał do nas,
ale
był ciałem obcym. Schludny i czysty,
przeważnie
w jasnych ciuchach, sterczał
wystraszony
i spoglądał na matkę filującą
z
okna. Zabraniała mu zabaw z brudasami.
Szykowała
ukochane dziecko na inżyniera,
więc
uczyła biednego Ola dobrych manier.
Wiedzieliśmy,
że bardzo cierpi, że zazdrości
chłopakom
trampek i drewnianych łuków.
Musieliśmy
szybko biedakowi pomóc.
Cały
blok słyszał histeryczne ryki tej
wariatki,
kiedy zobaczyła ubłoconego
Ola
z podbitym okiem. Uśmiechał się
wreszcie
szczęśliwy i brudny, ale nasz.
Spotkałam
go, kiedy był już dorosły.
Nie
inżynier, nie żaden tam fafarafa,
tylko
zakonnik. Niepodległy Olo.
Wzruszony
wspomniał o podwórku
i
dziękował wszystkim brudasom.
Kolekcjoner
Pani go przekona,
on panią szanuje
i na pewno posłucha.
Ja wysiadam.
Okrąglutki,
trochę piskliwy kłębek
nerwów
siorbie kawę i wierzy, że
dokonam
czegoś, z czym ona przez
tyle
lat walczy i nigdy nie zwycięża.
Nie
jestem terapeutką jak Jola z dołu
i
robię co mogę z różnym skutkiem,
ale
nie mam ambicji być oddziałem
ratunkowym,
a jednak – odkąd Bolo
poszedł
w końcu na odwyk dzięki
paru
seansom u mnie, drzwi się nie
zamykają.
Z mężem Lusi jest kłopot
–
to nałogowy zbieracz wszystkiego.
Nie,
tego nie przeskoczę. Zagracony
dom,
cały ogród, garaż i dwie szopy.
Lusia, za cienka
jestem na taki
burdel. Twojemu
potrzebny jest
mądry psychiatra
i straż miejska.
Powzdychała
jeszcze, popłakała
i
poszła sobie. Następnego dnia
zobaczyłam
ją z dwiema walizami,
wsiadającą
do taksówki. Zostawiła
chłopa
z wielką kupą szpargałów.
Cieszył
się nimi może z tydzień,
a
potem chyba przysnął z petem
przy
stercie gazet – zjarał się dom
i
większość gigantycznego syfu.
Przyjechała
Lusia, zabrała karmnik
dla
ptaszków i w nogi. Pogorzelca
widuje
się czasem na wysypiskach.
Ludzie
mówią, że wskrzesza swoje
imperium.
Ptaszek
Noszę
to w sobie jak obiad, który od lat
zalega
w żołądku, bo proces trawienia
ten
ciężar lekceważy; od wspomnień boli
mnie
wszystko, ale głównie cierpią oczy.
One
mają dobrą pamięć. Absolutną.
Co
mogło wtedy myśleć dziewięcioletnie
dziecko
skacząc z okna na trzecim piętrze?
Pofrunę, a potem
upadnę miękko na trawnik?
Nie
wiadomo, kiedy to zrobiła. Leżała na
chodniku
w białej, komunijnej sukience,
z
rozrzuconymi rękami, twarzą do ziemi.
Nikt
nie krzyczał, było cicho, po chwili
mały
chłopiec pisnął, że to chyba Gosia.
Czwarte,
późne dziecko. Rodzina już wyrosła
z
pieluch, trzej bracia wstydzili się ciężarnej
matki,
a potem siostry płaczącej w wózku.
Kiedy
poczuła, że nie powinno mnie być?
Jakaś i n n a matka pchająca wózek spotyka
piegowatą,
smutną dziewczynkę. Drażnią ją
wścibskie
pytania i piskliwe zachwyty nad
śpiącym
niemowlakiem. Dziewczynka jest
natrętna.
I n n a matka zaczyna czuć niechęć.
Odtąd
na widok małej p r z e c h od z i s i ę
na
drugą stronę ulicy, o m i j a j ą wzrokiem,
n
i e s ł y s z y s i ę
proszących nawoływań.
Długo
to trwało, ale wreszcie dziewczynka
przestała
wołać, odwracała głowę, uciekała.
Nienawidzę
tej innej matki, nienawidzę jej.
Dzisiaj
chce przytulić do siebie to smutne
dziecko
– nie tylko jak dotąd – w myślach.
D
z i s i a j ?
Coś na już
śląskiej przyjaciółce
Jakie życie jest piękne, zauważyłaś?
Pewnie. I dlatego koniecznie chcesz się
zabić?
Co za dziwna rozmowa, usiłuję się połapać, wyczuć
czy chcesz mnie
wkurwić czy nastraszyć. Za daleko
jestem, nie sprawdzę. Telefon przerywa i docierają
niewyraźne strzępki. Zaczynam się o ciebie martwić.
Żyletką odpada, na widok krwi znów zemdleję i
mogę
zapomnieć o samobójstwie. Na pewno zacznę krzyczeć
i ktoś litościwy obdzwoni najbliższych, będzie
wciskał,
że jestem psychiczna i wywiozą mnie gdzieś w pizdu.
Trzęsą mi się ręce, nie wiem co mogłabym powiedzieć.
Jakoś to będzie czy bądź
dobrej myśli, to wycieruchy.
Nie zamierzam kłamać; jest za mądra i nie uwierzy.
Te pocieszanki nie dla niej. Zacznę chyba fantazjować.
Do torów za daleko, zanim dojdziesz, to się zmachasz.
Pociąg nie zaczeka, żeby cię przejechać. Odpuść sobie
taką śmierć, nie żal ci maszynisty? Będzie miał przez
ciebie przesrane, może nigdy nie wsiądzie do pociągu.
To nażrę się tabletek na spanie. Jak zasnę, przecież
nie
poczuję, że się zaczyna odlot z planety Ziemia; będzie
bezboleśnie, kobieco i estetycznie. Dzisiaj się nie
uda,
bo wyrzuciłam wszystkie tabletki, a apteka zamknięta,
wymyśl mi coś na już.
Z wieszaniem też kłopot. Masz w domu coś solidnego,
żeby się naprawdę powiesić? Na klamce nie bardzo, bo
wyrzuciłaś po nim krawaty i paski. Może być żyrandol,
ale masz rozwalony błędnik; zanim wejdziesz na krzesło,
ze dwa razy spadniesz i się połamiesz. Dopiero będzie
syf
i zamiast w trumnie skończysz na wózku, lala.
Chcę powiedzieć, że nie nadajesz się jeszcze na żaden
odlot. Lepiej zabijaj się w nowych wierszach,
obłędny
pomysł na życie. Wiem, że to będzie genialna książka.
Tylko takie piszesz.
Drobny retusz
Nigdy
nie cenzurowałam swoich wierszy,
a
ten muszę. Przykro mi – czuję, że Benek
byłby
zły, chociaż raczej poezji nie czytał.
Lubili
go wszyscy. Odkąd pamiętam klął
tak
siarczyście, że trudno było zrozumieć,
o
czym rozprawia. Gdzie się tego nauczył,
nie
wiadomo; może i w piekarni, w której
zawsze
pracował. Na szczęście składał się
prawie
z samych zalet i nikt się nie gorszył.
Od
dawna był wdowcem i to mu pasowało
Miał wreszcie psa i cztery krzykliwe
papugi,
które bluzgały po mistrzowsku.
Mieszkanie
Benka było przechowalnią dla
wagarowiczów,
zawsze chętnie przygarniał
uczulonych
na wiedzę; młodzi i krzykliwi,
wypełniali
śmiechem pustkę w jego domu.
Dzieciaki, nie
wierzcie tym skurwysynom,
ojczyznę mi zepsuli,
a nie o taką walczyłem.
Nie dajcie się
przefarbować, w szkole musicie
zatykać uszy, jak
się nie da, wiecie gdzie uciec.
Z rówieśnikami nie miał wspólnych tematów.
Reumatyzmy,
jakieś sraczki, sklerozy, to nie na
moją głowę. Szybko ucinał
rozmowy o sprawach
ostatecznych, unikał lekarzy i omijał
pogrzeby.
Te płaczące
cmentarze mnie wkurwiają, mówił.
Ludzie na czarno,
udawane szlochy, śmiertelne
pieśni – ja się tam
jeszcze nie przeprowadzam.
Żartował,
że nie ma dla kogo umrzeć.
Dlaczego?
Dlaczego wtedy
nie przyszłaś?
Patrzy
z wyrzutem na kobietę w zaawansowanej
ciąży.
Jest zły, ma ochotę pokłócić się publicznie
i
czeka na wyjaśnienia, podobnie jak ciekawscy
pasażerowie
autobusu.
Kiedy
nie przyszłam? Gdzie mnie kiedyś nie było?
Wystawiłaś mnie, jak
dureń czekałem kilka godzin
w kawiarni, a teraz
bezczelnie stoisz tu z brzuchem.
.
Od
trzech lat mam męża, ale to nie jest pan.
Wszystko się
zgadza, znowu
krzyczy bo cztery
lata temu byliśmy
umówieni! Zawiodłaś mnie.
Ktoś
nagle zachichotał rozbawiony, narysował
na czole kółko i za chwilę śmiali się wszyscy.
Tylko
on sterczał zdziwiony, jakby wciąż w tej
kawiarni
był cztery lata temu, kiedy spoglądał
na
zegarek i niepotrzebnie n a m
n i e czekał.
Odbicie
Setki
zdjęć na dywanie, wielobarwna
mozaika
zbierana nie wiadomo po co
przez
tyle lat. Marta patrzy bezradnie,
nie
wie, które podrzeć, które gdzieś
w
końcu wlepić i podpisać. Jest zła.
Najpierw
szuka siebie, ale to smutne
zadanie
– boi się fotografii sprzed lat,
bo
nic się tam nie zgadza. Prawie nic.
To
niesprawiedliwe wzdycha patrząc
na
zdjęcia Jerzyka. T y l k o posiwiał.
Ma
zły dzień, bo rano jej powiedział:
przestań tyle
żreć i idź w końcu do
fryzjera, może
coś z ciebie jeszcze
będzie. W takich
słowach czuje się
złość,
miłości tam na pewno nie ma.
Wpycha
wszystkie zdjęcia do pudła
i
otwiera kolejne. Wie, że to poprawi
jej
nastrój. Tam są dzieci. Małe, coraz
większe,
wszystkie piękne. I kochane.
Nie ona jedna
Tu jej będzie dobrze
– przyniosą posiłki, zmienią
pościel. Powie im, że
chciałaby zjeść jakieś dobre
lody, ktoś chętnie
pójdzie bez dąsów i napiwków.
Jest tutaj chwilowo,
bo musi odpocząć od pustego,
owdowiałego domu. Miała
w nim sny, w których
głośno krzyczała
i bała się napotkanych tam ludzi.
Sny szybko odchodzą, ale
strach pozostaje dłużej.
Czemu jestem taka
stara? Za szybko to wszystko
poszło; oczy posypały
się za wcześnie, ale głowa
trzyma się jeszcze
całkiem dobrze. Za dobrze.
Czasem żali się kobiecie
mieszkającej w pokoju
naprzeciwko: coraz
bardziej marzę o demencji,
podobno
pamięta się wtedy tylko przeszłość, a
ja mam co
pamiętać. Byłabym znów szczęśliwa.
Chciałaby biedna, urządzić
sobie koniec życia
tak, żeby nie
wiedzieć, że to już.
Wizyty
Elusi
Od
pewnego czasu to mieszkanie jest pełne
ludzi.
Nie wiesz gdzie usiąść, żeby kogoś
nie
szturchnąć; chodzisz ostrożnie po kątach
– boisz się, że możesz wpaść na jej młodszą
siostrę.
Jest jak na seansie w kinie – właśnie
zgasili
światła, ty po omacku dopiero szukasz
swojego
miejsca i tyle z tym kłopotu, trzeba
mówić
przepraszam i trochę wstyd, że kogoś
dotykasz.
Nagle film się urywa
i
jesteśmy same
– dwie kobiety, puste kanapy, fotele i pies,
na
stole kubki z herbatą, niezmiennie dwa,
przecież
nikt oprócz nas tutaj nie mieszka,
chociaż
zmarli i tak
wciąż
przychodzą; są dla niej tacy żywi, bo
słyszę
jak z nimi rozmawia. Dzisiaj też byli
przez
chwilę – gdzie znowu poszli pyta
zła,
dlaczego mnie
zostawili, dobrze wiedzą, że
tego nie lubię. Zadzwoń,
niech zaraz wrócą.
Żywi
już coraz mniej
ją
obchodzą – czułość ma tylko dla tamtych.
Słucham,
jak zmienia się jej głos i błyszczą
oczy. Już nie zaprzeczam, zaczynam grać w
tę
grę i obie słyszymy niewidzialne i żywe.
Tak
to wygląda, tak to boli.
Syf
Co za syf. Wokół, powiedzmy
względna
sielanka, chociaż ten las
trzeszczy,
ale nie jakoś nachalnie.
Coś
zakłóciło nasze sam na sam.
Podglądam
cię ukradkiem – widzę
na
twarzy niesmak i długo tłumioną
złość;
wylewa się z ciebie tak obficie,
że
chciałabym ją zetrzeć fantazyjnie
poskręcaną,
obiadową serwetką.
Kolejne
co za syf wciąga mnie w twoją
osobność,
wymusza pytania, ale robię
to
tylko w myślach – nie chcę zburzyć
spokoju,
na który tak długo czekałam.
Jedno
z nas powinno odejść i już czuję
katastrofę
– nie chcemy żyć razem, nie
możemy
osobno. Rzeczywiście syf.
Jeszcze czas
Usiądź, spróbujmy w końcu coś wyjaśnić,
rozliczyć i wrócić do spraw rozgrzebanych
– to tak jak z naszym ogrodem – jeśli w nim
nie zrobisz porządku jesienią, wiosną znów
masz przerąbane, bo czegoś nie
oczyścisz,
czegoś – jak zwykle – nie zdążysz zasiać.
Nasze dzikie kiedyś tak zarosło przez lata, że
żadnych śladów nie znajdziesz, nie
odtworzysz,
coś tam pękło, zwiędło, połamało się. Umiera.
Mamy czas, żeby znowu zdziczeć, sprawdzić
kto z nas bardziej tęsknił, kto się odzwyczaił.
Jeszcze mamy trochę czasu.
Dziennik
Nasza
pani z trudem powstrzymuje
łzy.
Przegląda zniszczony dziennik
i
wywołuje nas po kolei. Wiemy, że
prawie
nikogo nie poznaje, ale po
tylu latach –
nie ma się co dziwić.
Najgorsza
jest
ta
cisza, kiedy nikt się nie zgłasza.
Wiemy dlaczego,
opłakaliśmy to
wiele razy na
klasowych spędach.
Dzisiaj te puste
ławki wyglądają jak
samotne
groby, które odwiedziła
resztka naszej
młodości i pani, taka
zawstydzona, że
nie ją opłakujemy.
Jeszcze
chwila
Nie
zamierzam już nigdy pisać o śmierci,
zwłaszcza
o twojej. Nie proś, nie napiszę .
Kolejną noc siedzi przy łóżku i głaszcze
wciąż jeszcze ciepłą i miękką rękę Ewy.
Umawialiśmy się inaczej, to ja miałem umrzeć
pierwszy. Jeszcze poczekaj, przecież tyle spraw
rozgrzebanych, ogród zarośnięty, opuszczony
– czasu wystarcza tylko dla ciebie. Reszta
leży.
Nie planowałam tego, jestem przecież młodsza,
bardziej zaradna – pozbierałabym się szybciej,
gdybyś umarł. Zawsze byłam twarda. A ty?
Tak się boję,
że nie poradzisz sobie z życiem.
Czas umierać, ale jakoś mi się nie chce.
Ile spraw przełożonych, gdzie nie zdążę być,
z kim się nie spotkam? Coś zapisane, zaczęte,
umówione, jakieś plany. Nikt niczego za mnie
nie dokończy – to już będą moje byłe sprawy.
Płaczą cicho – ona z
bólu, on z żalu, nikomu
niepotrzebni osobno, jeszcze chwilę razem.
Samoobsługa
Nocami
spowiada się do lustra, bez
świadków.
Da sobie rozgrzeszenie?
Taka
spowiedź jest uczciwsza, nie
musi
kłamać, ale pokuta to nieznany
dotąd
ból. Trochę dziwny, słabnący
szybko,
jak po tabletce z krzyżykiem.
Nieosiągalny
dla niej do tej pory stan
oczyszczenia.
Taki nagły, pulsujący.
Dzisiaj
chce się ze sobą rozprawić
za
tamte zaniechania i tchórzostwo,
którego
nie umie sobie wybaczyć.
Inni
zrobili to już dawno, ale było
im
łatwiej. Nie musieli mierzyć się
z
ciężarem, bo nie należał do nich.
To
jej garb.
Dno
Jest
brudno, mokro i smutno. Czuję się pokonana
przez
wszystko, na co patrzę. Jakaś papierowa torba
zwiała
ze śmietnika i fruwa w powietrzu. Moje koty
przestały
być białe i wciąż się myją zawzięcie. Zima
w
tym wydaniu może nie tylko człowieka rozdygotać
na wylot. A psy nie cierpią? Wiadomo.
Nieprzyjemnie
sikać,
kiedy leje, wieje i dmucha. Chce się wybiegać,
poszczekać
na psy sąsiada, posprawdzać swoje tajne
skrytki.
Z ptakami jest inaczej, ale nie mam pewności
- czy fruwają same czy może ten wiatr je
rozrzuca po
ogrodzie.
Burym, bezlistnym, pełnym zmarzniętych
jabłek,
których nie zdążyłam w porę zebrać.
Nic,
tylko posmarkać, pochrząkać, napisać donos na
pogodę,
zamknąć oczy i przespać te smutne miesiące.
Pic
Chciałbym, żeby urodziła
mi pani syna.
Wpadłam.
Szybko okazało się, że raczej
przepadłam.
Naiwna, biedna mucha, która
nie
wiedziała, że pająki też czasem noszą
spodnie
i potrafią przepięknie kłamać.
Nawet
przez moment poczułam dumę
i
byłam szczerze wzruszona, zauważył to.
Od
razu zostaliśmy zostali parą, nie znając
swoich
imion. Dziecko, które tak szybko
mu
obiecałam, nigdy się nie urodziło.
Nie
powracał już więcej do tematu, a
ja
przestałam dostrzegać w nim ojca.
Za
późno uciekłam. Powiedział kiedyś,
że
umrze beze mnie. Przecież byłam już
w miarę rozgarnięta, mogłam się lepiej
temu
przyjrzeć, wcześniej rozgryźć grę,
którą
ze mną prowadził, którą wygrywał.
Nie
myślałam o nim tyle lat, aż tu nagle
od
wczoraj wpycha mi się nachalnie do
wiersza
i znów muszę przed nim uciekać.
Żałosne.
Poza zasięgiem
Wchodzenie
w dorosłość przyprawiało mnie
o
noce pełne strachu i złości, że nic nie wiem.
W
moim domu panowało na ogół niezręczne
milczenie
– pytania były zbyt trudne, nikt nie
miał
ochoty, żeby wyprowadzić mnie z tego
oszołomienia
na temat pierwszej krwi i co
trzeba
z tym zrobić. Myślałam, że umieram.
Wstydziłam
się nie tylko ja. Wszyscy czuli się
skrępowani,
zwłaszcza kobiety. Odważniejsze
szeptały
po kątach, rzadko która zaśmiała się
głośniej.
Obecność dzieci zamykała im usta.
Moje
rówieśnice, także nieuświadomione,
nie
były wiarygodnym źródłem informacji.
Trzeba
go było poszukać. Miałam szczęście.
Obleśny
kowal z sąsiedztwa, przez przypadek
wprowadził
mnie bez proszenia we wstydliwe
tematy.
Nieco zmieszana chłonęłam jego słowa
wdzięczna,
że nareszcie dorosnę jak należy.
Po
paru lekcjach o dojrzewaniu, mój nowy idol
rozpoczął
cykl wykładów o damsko – męskich
problemach.
Miał kolekcję pism dla dorosłych.
Przestudiowałam
je z wypiekami na twarzy.
Potem
przyszła pora na porody i macierzyństwo,
a
ostatnie spotkanie dostarczyło mi kompleksowej
wiedzy
na temat dziewictwa i jego bolesnej utraty.
Wiecznie
usmolony, pozornie odrażający kowal
z
sąsiedztwa, wprowadził mnie bezpłatnie w życie,
przepędził
strachy i nauczył myśleć. Ale czad, co?
Nie do uniesienia
Powiem pani: prawie
całe życie myślałem
tylko o
sobie. Nie potrzebowałem nikogo.
Chciałem
wolności, ale po latach już wiem,
że to ciężar, który mnie przerósł, przygniótł.
Siedzi zgarbiony
i widzę to
smutne, samotne,
na własne życzenie zmarnowane, stare ciało.
Nie potrafię mu współczuć, nawet nie chcę.
To jego, lekką
ręką – wykreślone z życiorysu
ojcostwo. Smarka się przede mną od godziny
– pewnie odwiedziła go siostra z trójką dzieci.
Wujkowały mu
głośno, nie wiedząc, że każde
ich słowo przebija to bezdzietne
serce na wylot.
Za szybko
Będziesz dobrym ojcem dla naszych dzieci?
Nie są nam potrzebne. Jej twarz poszarzała,
w oczach zgasło światło. Od razu zrozumiał,
że przestał dla niej istnieć. Całkowicie.
Nie zdążyłem. Umarła, zanim zmieniłem
zdanie. Już nie mogę jej tego powiedzieć.
Zaczyna płakać i nawet trochę mi go żal.
Pospieszył się z tą bezdzietnością. Może
chciał, żeby ich noce były jeszcze tylko
dla niego i nie wliczył jej w te marzenia.
Osobna
samotność, tak to sobie urządził. .
Strach
Chodzę
opatulona w grube ciuchy i wiem,
że
coś się zmienia. W tym wielkim domu
wszystko
zaczyna mnie przerastać. Coś
nadchodzi
– wyczuwam to podskórnie.
Nie
traktowałam mojego ciała osobno,
miałam
wrażenie pełnej harmonii. Dziś
listę
obecności podpisuje skóra, mięśnie
i
stopy, odzywa się lewe kolano i palce.
Serce
jest niezdecydowane, często nie
nadąża
za mną, posapuje i każe czekać.
Moje
ciało, coraz cichsze, przygnębione,
opowiada
o sobie jakieś bzdury i wciąż
ma
pretensje. Zaczyna mnie straszyć.
Nikomu
o nas nie opowiadam, po co
rozsiewać
plotki, może to tylko głowa
jest
złośliwa, może udaje, że mnie boli.
Strach
myśleć, gdy coś w środku stuka
coraz
głośniej i c o ś się tam rozpada,
zamienia
w miazgę.
Zawrócić
Na nic się sobie już nie przydasz.
Po co tracić czas na ratowanie
związku bez przyszłości; wciąż
tylko do siebie krzyczysz, do
siebie milczysz, śpisz ze sobą
osobno i to jest takie obce, bo
przestałaś się nawet ze sobą dotykać.
Czemu nie pamiętam kiedy to się
zaczęło i kto nas tak urządził? Ja
i ja, stłoczone w jednym ciele.
Może bez naszej wiedzy ktoś się
w nas nagle wtrącił, ktoś oślepił
i wpadamy na siebie po omacku.
Wracajmy, co?
Ten bilet jest tylko w jedną stronę.
Przed nami stacja końcowa i nic.
Nic czarne, ciche. Nic najdłuższe.
Wiem
Wiem
coraz mniej.
Może
właśnie tak ma być, że ulatnia się
to,
co mnie zaczęło zżerać i truć krew?
Dzikie
wysypisko budowane przez lata,
samo
zaczęło robić ze sobą porządek.
Czegoś
już nie kocham, już nie wyznaję,
przestałam
nad kimś płakać, na co mi
cudze
emocje? Starzeję się bez spazmów
i
nie zamierzam niczego odczarowywać.
Pamięć
absolutna nie jest cacy, już nie.
N
a p r a w d ę wiem coraz mniej.
Czy
to mnie przeraża? Jeszcze nie mam
pojęcia,
o czym nie chciałabym zapomnieć
albo
zapomniałam. Na razie jestem ze sobą
na
obserwacji, założyłam nową kartę pamięci
i
czekam. Przybywa notatek, które może coś
mi
wyjaśnią, ale się nie spinam, bo po co.
J
e s t dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz