wtorek, 23 września 2025

Poza zasięgiem (tomik)

 


POZA ZASIĘGIEM

 

                                                                                                                                          

 

 

Niewidoczne

 

Żałoba nie jest widoczna, nie zachodzę czernią,

nie chowam się po kątach. Zdarza się, że płaczę,

ale przestali mnie nachodzić i pytać dlaczego.

 

Milczę uparcie od dawna, może się zmęczyli.

 

Wiem, temat jest rozgryzany. Chcą zrozumieć,

czemu nadal ukrywam w sobie tyle demonów.

Podejrzewają, że to stan przejściowy i chętnie

mi pomogą, ale trzeba się przed nimi otworzyć.

 

Rozlana we mnie smoła ich nie dotyczy, to moja

nieuleczalna strata; nieodrobione lekcje bez szans,

że się kiedyś oczyszczę, bo nic jeszcze nie umarło

we mnie na tyle, żeby odetchnąć z ulgą, zapomnieć.

 

I nie umrze.

 

 

 

 

 

Zemsta

 

Pielęgnuję w sobie zemsty, których nigdy

nie dokonam. Tych okrutnych najbardziej

się boję – jest w nich tyle cierpienia i bólu,

cieknie krew, ale nocą zaczynam się mścić

bez skrupułów. Gdy jednak TO ma się stać,

zapalam światło. Żadne rany czy krzywdy,

o których nie zapomnę – nie zmienią mnie                     

w podłego człowieka, gorszego niż jestem.

 

Czy to słabość? Może tak, może nie. Myślę

o historiach, które wytłumił czas, chociaż

dalej odczuwam ból, bo coś mi się nie zrosło

i trzeba z tym żyć. Pamięć to podobno skarb,

ale bywa też okrutna, nachalna, odbierająca

oddech. Nie wszystko chce się zapamiętać.

 

Przecież nie wycieknie mi całkiem z głowy

prawie gwałciciel z wrocławskich Krzyków,

prawie gwałciciel w sutannie, łysy pedofil

czy obnażający się nieletniej dziewczynce

dyszący mężczyzna w ciemnym ortalionie.

 

Żałuję, że to we mnie jest i tamte obrazy

jeszcze żyją, bo wyobraźnia maluje je od

nowa. Zaczyna powoli brakować miejsca

 

na piękno i siły na zemstę.

 

 

 

Czegoś

 

Tego się przecież nie widzi od razu, nie patrzy

sobie pod nogi; o nic się nie potykasz, ale wciąż

szukasz i powtarzasz: muszę do czegoś powrócić.

 

Powrotów przybywa z wiekiem. Gdzieś kiedyś

podobno – było tyle rzeczy do kochania. Może

tylko tak się wydaje – łaskawa niepamięć umie

wyprzeć z życia czarne chmury – stąd tęsknota

za szczęściem, które dzisiaj rozlazło się biedne

niczym stara koszula. Zacznij to wreszcie łatać

 

 i niczego nie szukaj, bo nawet nie wiesz, czego.

 

 

 

 

 

 

Głowa

 

W przednim płacie mózgu mieszka nasze

j a – dość niebezpieczna lokalizacja; po tych              

wszystkich wstrząsach o n o  musiało doznać

obrażeń; ich skutki odczuwam każdego dnia.

 

To nie była jakaś wielka katastrofa, myślę

nawet z czułością o pierwszym kontakcie

głowy z ziemią; ból i strach, ale też duma,

że się podniosłam i sama poszłam dalej.

 

Odtąd zaczęłam traktować swoją głowę

z podziwem – jak sławnego dyrygenta.

Obiecujący początek przyjaźni między

nami. Reszta ciała musiała być w końcu

posłuszna, bo podległa. N a r e s z c i e.

 

Nie zawsze jest idealnie, są kryzysy

i spięcia; czasem lubię zrobić głowie

na złość i staram się nie myśleć, ale                                             

to się nie uda, ona wyczuwa podstęp

 

i nie pozwala się uśpić, zaczyna krzyczeć.

 

 

 

 

 

 

Nie mogę

 

Nie mogę stąd odejść. Jeśli pójdę w drugą stronę,

pan tu zostanie. Nic nie możemy dla siebie zrobić,                                    

więc siądźmy tylko pod tym drzewem, pogadajmy,  

to nas nie zwiąże. Wymarzona sytuacja dla kobiety,

 która składa się z kleksów, skreśleń, pustych stron

i śladów po wyrwanych kartkach.  I d e a l n i e.

 

Z drugiej strony jednak

 

co to za pokręcony życiorys? Jak do tego doszło,

że teraz muszę spowiadać się przed jakimś obcym

dziadem?

 

 

Schody

 

Brudna, cuchnąca klatka schodowa. Tutaj

urodziłam się kiedyś. Nic się nie zmieniło,

ale dziś nawet nie potrafię być wzruszona,

że tu przyszłam po wielu latach. Wszędzie

narzygane, śmierdzi szczochami i wódką,

reklamówki pełne śmieci, rozbite butelki.

 

Kiedy cię tak złamało, Lesiu kochany?

 

Siedzą skuleni na betonowych schodach.

Ona przytula się do niego i zapina cienką,

brudną kurtkę. Oboje trzęsą się nie tylko

z zimna. Spieczone usta, niedomyte twarze,

w oczach nałóg. Biedny, obdarty prymus

i mistrzyni szkoły w biegu na dwieście.                                 

 

Dzięki tobie podciągnęłam się z chemii.

 

Ludzie z bloku podrzucają im jedzenie.

Mówią mi, że szanują Lesia, bo to dobry

człowiek jest, tylko życie odstawiło go

na boczny tor i wtedy zaczął się sypać.

Przestał nawet mówić, ale czasem cicho

zawodzi i kiwa się jak dziecko z bidula.

 

Taki żal, że chyba nie da się nic z tym zrobić.

 

 

Lila

 

Dewizowe kurwiszcze.

Maniek trząsł się oburzony, ale

w tym gniewie pobrzmiewał żal

za czymś nieosiągalnym.

 

Reszta kumpli poczuła to samo.

Chcieli ją mieć, chociaż dotknąć

albo tylko powąchać. Lila stała się

najgorętszym tematem, odkąd nasz

jedyny inżynier w bloku zobaczył

ją w Monopolu. Czerwone, lśniące 

usta, prowokacyjnie odsłonięte uda.

 

Jakiś pierdolony bambus podjechał 

mercem  i  n a s z a  Li l k a wsiadła.

 

Maturę zdała z samymi piątkami 

nie kumam tego bąknął Czesiu.

 

Chciałam ich zjechać, ale za młoda

byłam, żeby podejść i splunąć pod

nogi tym zaślinionym ochlapusom,

przypomnieć o tym, o czym kurwa

powinni wiedzieć, bo mieszkaliśmy

razem w tym podłym bloku od lat.

 

Piękna Lila i jej cztery młodsze siostry,

noszące po sobie buty i zimowe kurtki.

Zwykle nieobecna, dwuetatowa matka,

nietrzeźwy, wredny i krzykliwy ojciec,

który przepijał wszystkie pieniądze.

 

Lila przerwała studia i wzięła sprawy

w swoje ręce – przestały przychodzić

wezwania i upomnienia, w łazience

pojawiła się pierwsza pralka, matka

dostała wełniany płaszcz. Sąsiedzi

gadali po kątach, ale poza facetami

 – nikt nie był specjalnie zgorszony.

 

Kiedy to wspominam, mam do siebie

żal, że nigdy nie powiedziałam Lilce,

jak ją podziwiam.

 

 

Psie Pole

 

                               kamieniowi przy Krzywoustego 334

 

Urodziłam się na polu bitwy, gdzie

dziewięć wieków z hakiem do tyłu,

dzielny Bolesław rozwalił Henryka

i jego żołnierzy. Na dowód, że tak

było, postawiono tam wielki głaz.

 

Patrzyłam na niego codziennie

z okna mojego pokoju. Dumna.

 

Psiak był dzielnicą mało szanowaną,

znajomi mieszkali we Wrocławiu,

my na Psim Polu. Normalnie wsiury.

Ten kamień ratował honor, był nasz

i nikt takiego nie miał. Pozwalaliśmy

łaskawie ludziom robić pamiątkowe

zdjęcia, a nawet posiedzieć na ławce.

 

Nauczyłam się tej bitwy na pamięć

jak pacierza. Psiak nabrał blasku

stał się ważniejszy, niż jakiś tam

Wrocław, ale któregoś dnia chudy

naukowiec z tytułami postanowił,

że j e d n a k naszej bitwy nie było.

 

Przekreślił ją bez skrupułów, ale

ta bitwa ukryta w naszej pamięci,

do dzisiaj ma się całkiem dobrze.

 

Dopóki ktoś nie udowodni, że nic

się nie zdarzyło pod moim oknem,

żaden wsiur z Psiaka nie uzna tej

samowolki.

 

 

 

 

Olo

 

Nasze podwórko było kozackie – śmietniki,

trzepaki, trawa, a w czasie deszczu głębokie

kałuże, kilka koślawych drzew i odrapane

ławki. Dla plotkar wysiadujących w oknach

to był syf – dla nas raj, pole bitwy i radość.

 

Spędzaliśmy tam wszystkie wolne chwile.

Posiniaczeni i brudni, w większości biedni,

nie chcieliśmy od życia niczego więcej.

 

Olo czasem nieśmiało dołączał do nas,

ale był ciałem obcym. Schludny i czysty,

przeważnie w jasnych ciuchach, sterczał

wystraszony i spoglądał na matkę filującą

z okna. Zabraniała mu zabaw z brudasami.

 

Szykowała ukochane dziecko na inżyniera,

więc uczyła biednego Ola dobrych manier.

Wiedzieliśmy, że bardzo cierpi, że zazdrości

chłopakom trampek i drewnianych łuków.

Musieliśmy szybko biedakowi pomóc.

 

 

 

 

 

Cały blok słyszał histeryczne ryki tej

wariatki, kiedy zobaczyła ubłoconego

Ola z podbitym okiem. Uśmiechał się

wreszcie szczęśliwy i brudny, ale nasz.

 

Spotkałam go, kiedy był już dorosły.

Nie inżynier, nie żaden tam fafarafa,

tylko zakonnik. Niepodległy Olo.

 

Wzruszony wspomniał o podwórku

i dziękował wszystkim brudasom.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kolekcjoner

 

Pani go przekona, on panią szanuje

i na pewno posłucha. Ja wysiadam.

 

Okrąglutki, trochę piskliwy kłębek

nerwów siorbie kawę i wierzy, że

dokonam czegoś, z czym ona przez

tyle lat walczy i nigdy nie zwycięża.

 

Nie jestem terapeutką jak Jola z dołu

i robię co mogę z różnym skutkiem,

ale nie mam ambicji być oddziałem

ratunkowym, a jednak – odkąd Bolo

poszedł w końcu na odwyk dzięki

paru seansom u mnie, drzwi się nie

zamykają. Z mężem Lusi jest kłopot

– to nałogowy zbieracz wszystkiego.

 

Nie, tego nie przeskoczę. Zagracony

dom, cały ogród, garaż i dwie szopy.

 

Lusia, za cienka jestem na taki

burdel. Twojemu potrzebny jest

mądry psychiatra i straż miejska.

 

Powzdychała jeszcze, popłakała

i poszła sobie. Następnego dnia

zobaczyłam ją z dwiema walizami,

wsiadającą do taksówki. Zostawiła

chłopa z wielką kupą szpargałów.

 

Cieszył się nimi może z tydzień,

a potem chyba przysnął z petem

przy stercie gazet – zjarał się dom

i większość gigantycznego syfu.

 

Przyjechała Lusia, zabrała karmnik

dla ptaszków i w nogi. Pogorzelca

widuje się czasem na wysypiskach.

Ludzie mówią, że wskrzesza swoje

 

imperium.

 

 

Ptaszek

 

Noszę to w sobie jak obiad, który od lat

zalega w żołądku, bo proces trawienia

ten ciężar lekceważy; od wspomnień boli

mnie wszystko, ale głównie cierpią oczy.

One mają dobrą pamięć. Absolutną.

 

Co mogło wtedy myśleć dziewięcioletnie

dziecko skacząc z okna na trzecim piętrze?

 

Pofrunę, a potem upadnę miękko na trawnik?

 

Nie wiadomo, kiedy to zrobiła. Leżała na

chodniku w białej, komunijnej sukience,

z rozrzuconymi rękami, twarzą do ziemi.

Nikt nie krzyczał, było cicho, po chwili

mały chłopiec pisnął, że to chyba Gosia.

 

Czwarte, późne dziecko. Rodzina już wyrosła

z pieluch, trzej bracia wstydzili się ciężarnej

matki, a potem siostry płaczącej w wózku.

 

Kiedy poczuła, że nie powinno mnie być?

 

Jakaś  i n n a  matka pchająca wózek spotyka

piegowatą, smutną dziewczynkę. Drażnią ją

wścibskie pytania i piskliwe zachwyty nad

śpiącym niemowlakiem. Dziewczynka jest

natrętna. I n n a matka zaczyna czuć niechęć.

 

Odtąd na widok małej  p r z e c h od z i  s i ę

na drugą stronę ulicy, o m i j a  j ą  wzrokiem,

n i e  s ł y s z y  s i ę  proszących nawoływań.

 

Długo to trwało, ale wreszcie dziewczynka

przestała wołać, odwracała głowę, uciekała.

Nienawidzę tej innej matki, nienawidzę jej.

 

Dzisiaj chce przytulić do siebie to smutne

dziecko – nie tylko jak dotąd –  w myślach.

 

D z i s i a j ?

 

 

 

Coś na już

 

śląskiej przyjaciółce

 

Jakie życie jest piękne, zauważyłaś?

Pewnie. I dlatego koniecznie chcesz się zabić?

 

Co za dziwna rozmowa, usiłuję się połapać, wyczuć

czy chcesz mnie wkurwić czy nastraszyć. Za daleko

jestem, nie sprawdzę. Telefon przerywa i docierają

niewyraźne strzępki. Zaczynam się o ciebie martwić.

 

Żyletką odpada, na widok krwi znów zemdleję i mogę 

zapomnieć o samobójstwie. Na pewno zacznę krzyczeć

i ktoś litościwy obdzwoni najbliższych, będzie wciskał,

że jestem psychiczna i wywiozą mnie gdzieś w pizdu.

 

Trzęsą mi się ręce, nie wiem co mogłabym powiedzieć.

Jakoś to będzie czy bądź dobrej myśli, to wycieruchy.

Nie zamierzam kłamać; jest za mądra i nie uwierzy.

Te pocieszanki nie dla niej. Zacznę chyba fantazjować.

 

Do torów za daleko, zanim dojdziesz, to się zmachasz.

Pociąg nie zaczeka, żeby cię przejechać. Odpuść sobie

taką śmierć, nie żal ci maszynisty? Będzie miał przez

ciebie przesrane, może nigdy nie wsiądzie do pociągu.

 

To nażrę się tabletek na spanie. Jak zasnę, przecież nie

poczuję, że się zaczyna odlot z planety Ziemia; będzie

bezboleśnie, kobieco i estetycznie. Dzisiaj się nie uda,

bo wyrzuciłam wszystkie tabletki, a apteka zamknięta,

 

wymyśl mi coś na już.

 

Z wieszaniem też kłopot. Masz w domu coś solidnego,

żeby się naprawdę powiesić? Na klamce nie bardzo, bo

wyrzuciłaś po nim krawaty i paski. Może być żyrandol,

ale masz rozwalony błędnik; zanim wejdziesz na krzesło,

ze dwa razy spadniesz i się połamiesz. Dopiero będzie syf

 

 i zamiast w trumnie skończysz na wózku, lala.

 

Chcę powiedzieć, że nie nadajesz się jeszcze na żaden

odlot. Lepiej zabijaj się w nowych wierszach, obłędny

pomysł na życie. Wiem, że to będzie genialna książka.

 

Tylko takie piszesz.

 

Drobny retusz

 

Nigdy nie cenzurowałam swoich wierszy,

a ten muszę. Przykro mi – czuję, że Benek

byłby zły, chociaż raczej poezji nie czytał.

 

Lubili go wszyscy. Odkąd pamiętam klął

tak siarczyście, że trudno było zrozumieć,

o czym rozprawia. Gdzie się tego nauczył,

nie wiadomo; może i w piekarni, w której

zawsze pracował. Na szczęście składał się

prawie z samych zalet i nikt się nie gorszył.

 

Od dawna był wdowcem i to mu pasowało

 Miał wreszcie psa i cztery krzykliwe

papugi, które bluzgały po mistrzowsku.

 

Mieszkanie Benka było przechowalnią dla

wagarowiczów, zawsze chętnie przygarniał

uczulonych na wiedzę; młodzi i krzykliwi,

wypełniali śmiechem pustkę w jego domu.

 

Dzieciaki, nie wierzcie tym skurwysynom,

ojczyznę mi zepsuli, a nie o taką walczyłem.

Nie dajcie się przefarbować, w szkole musicie

zatykać uszy, jak się nie da, wiecie gdzie uciec.

 

Z  rówieśnikami nie miał wspólnych tematów.

Reumatyzmy, jakieś sraczki, sklerozy, to nie na

moją głowę. Szybko ucinał rozmowy o sprawach

ostatecznych, unikał lekarzy i omijał pogrzeby.          

 

Te płaczące cmentarze mnie wkurwiają, mówił.

Ludzie na czarno, udawane szlochy, śmiertelne

pieśni – ja się tam jeszcze nie przeprowadzam.

 

Żartował, że nie ma dla kogo umrzeć.

 

 

 

 

Dlaczego?

 

Dlaczego wtedy nie przyszłaś?

 

Patrzy z wyrzutem na kobietę w zaawansowanej

ciąży. Jest zły, ma ochotę pokłócić się publicznie

i czeka na wyjaśnienia, podobnie jak ciekawscy

pasażerowie autobusu.

 

Kiedy nie przyszłam? Gdzie mnie kiedyś nie było?

 

Wystawiłaś mnie, jak dureń czekałem kilka godzin

w kawiarni, a teraz bezczelnie stoisz tu z brzuchem.

.

Od trzech lat mam męża, ale to nie jest pan.

 

Wszystko się zgadza, znowu krzyczy bo cztery

lata temu byliśmy umówieni! Zawiodłaś mnie.

 

Ktoś nagle zachichotał rozbawiony, narysował

 na czole kółko i za chwilę śmiali się wszyscy.

 

Tylko on sterczał zdziwiony, jakby wciąż w tej

kawiarni był cztery lata temu, kiedy spoglądał

na zegarek i niepotrzebnie  n a  m n i e  czekał.

 

 

 

Odbicie

 

Setki zdjęć na dywanie, wielobarwna

mozaika zbierana nie wiadomo po co

przez tyle lat. Marta patrzy bezradnie,

nie wie, które podrzeć, które gdzieś

w końcu wlepić i podpisać. Jest zła.

 

Najpierw szuka siebie, ale to smutne

zadanie – boi się fotografii sprzed lat,

bo nic się tam nie zgadza. Prawie nic.

To niesprawiedliwe wzdycha patrząc

na zdjęcia Jerzyka. T y l k o posiwiał.

 

Ma zły dzień, bo rano jej powiedział:

przestań tyle żreć i idź w końcu do

fryzjera, może coś z ciebie jeszcze

będzie. W takich słowach czuje się

złość, miłości tam na pewno nie ma.

 

Wpycha wszystkie zdjęcia do pudła

i otwiera kolejne. Wie, że to poprawi

jej nastrój. Tam są dzieci. Małe, coraz

większe, wszystkie piękne. I kochane.

 

 

 

 

Nie ona jedna

 

Tu jej będzie dobrze – przyniosą posiłki, zmienią

pościel. Powie im, że chciałaby zjeść jakieś dobre

lody, ktoś chętnie pójdzie bez dąsów i napiwków.

Jest tutaj chwilowo, bo musi odpocząć od pustego,

owdowiałego domu. Miała w nim sny, w których

 głośno krzyczała i bała się napotkanych tam ludzi.

Sny szybko odchodzą, ale strach pozostaje dłużej.

 

Czemu jestem taka stara? Za szybko to wszystko

poszło; oczy posypały się za wcześnie, ale głowa

trzyma się jeszcze całkiem dobrze. Za dobrze.

 

Czasem żali się kobiecie mieszkającej w pokoju

naprzeciwko: coraz bardziej marzę o demencji,

podobno pamięta się wtedy tylko przeszłość, a  

ja mam co pamiętać. Byłabym znów szczęśliwa.

 

Chciałaby biedna, urządzić sobie koniec życia

tak, żeby nie wiedzieć, że to już.

 

 

Wizyty

                                                                    Elusi

 

Od pewnego czasu to mieszkanie jest pełne

ludzi. Nie wiesz gdzie usiąść, żeby kogoś

nie szturchnąć; chodzisz ostrożnie po kątach

boisz się, że możesz wpaść na jej młodszą

siostrę. Jest jak na seansie w kinie – właśnie

zgasili światła, ty po omacku dopiero szukasz

swojego miejsca i tyle z tym kłopotu, trzeba

mówić przepraszam i trochę wstyd, że kogoś

dotykasz. Nagle film się urywa

 

i jesteśmy same

 

dwie kobiety, puste kanapy, fotele i pies,

na stole kubki z herbatą, niezmiennie dwa,

przecież nikt oprócz nas tutaj nie mieszka,

 

chociaż zmarli i tak

 

wciąż przychodzą; są dla niej tacy żywi, bo

słyszę jak z nimi rozmawia. Dzisiaj też byli

przez chwilę gdzie znowu poszli pyta zła,

dlaczego mnie zostawili, dobrze wiedzą, że  

tego nie lubię. Zadzwoń, niech zaraz wrócą.

 

Żywi już coraz mniej

 

ją obchodzą czułość ma tylko dla tamtych.

Słucham, jak zmienia się jej głos i błyszczą

 oczy. Już nie zaprzeczam, zaczynam grać w

tę grę i obie słyszymy niewidzialne i żywe.

 

Tak to wygląda, tak to boli.

 

 

 

Syf

 

Co za syf. Wokół, powiedzmy

względna sielanka, chociaż ten las

trzeszczy, ale nie jakoś nachalnie.

 

Coś zakłóciło nasze sam na sam.

 

Podglądam cię ukradkiem widzę

na twarzy niesmak i długo tłumioną

złość; wylewa się z ciebie tak obficie,

że chciałabym ją zetrzeć fantazyjnie

poskręcaną, obiadową serwetką.

 

Kolejne co za syf wciąga mnie w twoją

osobność, wymusza pytania, ale robię

to tylko w myślach nie chcę zburzyć

spokoju, na który tak długo czekałam.

 

Jedno z nas powinno odejść i już czuję

katastrofę nie chcemy żyć razem, nie

możemy osobno. Rzeczywiście syf.

 

 

 

 

Jeszcze czas

 

Usiądź, spróbujmy w końcu coś wyjaśnić,

rozliczyć i wrócić do spraw rozgrzebanych

to tak jak z naszym ogrodem jeśli w nim
nie zrobisz porządku jesienią, wiosną znów

masz przerąbane, bo czegoś nie oczyścisz,

czegoś jak zwykle nie zdążysz zasiać.

Nasze dzikie kiedyś tak zarosło przez lata, że

żadnych śladów nie znajdziesz, nie odtworzysz,

coś tam pękło, zwiędło, połamało się. Umiera.

Mamy czas, żeby znowu zdziczeć, sprawdzić

kto z nas bardziej tęsknił, kto się odzwyczaił.

Jeszcze mamy trochę czasu.

 

 

 

 

 

Dziennik

 

Nasza pani z trudem powstrzymuje

łzy. Przegląda zniszczony dziennik

i wywołuje nas po kolei. Wiemy, że

prawie nikogo nie poznaje, ale po

tylu  latach  nie ma się co dziwić.

 

Najgorsza jest

 

ta cisza, kiedy nikt się nie zgłasza.

Wiemy dlaczego, opłakaliśmy to

wiele razy na klasowych spędach.

 

Dzisiaj te puste ławki wyglądają jak

samotne groby, które odwiedziła

resztka naszej młodości i pani, taka

zawstydzona, że nie ją opłakujemy.

 

 

 

 

 

Jeszcze chwila

 

Nie zamierzam już nigdy pisać o śmierci,

zwłaszcza o twojej. Nie proś, nie napiszę .

Kolejną noc siedzi przy łóżku i głaszcze

wciąż jeszcze ciepłą i miękką rękę Ewy.

 

Umawialiśmy się inaczej, to ja miałem umrzeć

pierwszy. Jeszcze poczekaj, przecież tyle spraw

rozgrzebanych, ogród zarośnięty, opuszczony

czasu wystarcza tylko dla ciebie. Reszta leży.

 

Nie planowałam tego, jestem przecież młodsza,

bardziej zaradna pozbierałabym się szybciej,

gdybyś umarł. Zawsze byłam twarda. A ty?

Tak  się boję, że nie poradzisz sobie z życiem.

 

Czas umierać, ale jakoś mi się nie chce.

 

Ile spraw przełożonych, gdzie nie zdążę być,

z kim się nie spotkam? Coś zapisane, zaczęte,

umówione, jakieś plany. Nikt niczego za mnie

nie dokończy to już będą moje byłe sprawy.

 

Płaczą cicho ona z bólu, on z żalu, nikomu

niepotrzebni osobno, jeszcze chwilę razem.

 

 

 

 

 

Samoobsługa

 

Nocami spowiada się do lustra, bez

świadków. Da sobie rozgrzeszenie?

 

Taka spowiedź jest uczciwsza, nie

musi kłamać, ale pokuta to nieznany

dotąd ból. Trochę dziwny, słabnący

szybko, jak po tabletce z krzyżykiem.

Nieosiągalny dla niej do tej pory stan

oczyszczenia. Taki nagły, pulsujący.

 

Dzisiaj chce się ze sobą rozprawić

za tamte zaniechania i tchórzostwo,

którego nie umie sobie wybaczyć.

 

Inni zrobili to już dawno, ale było

im łatwiej. Nie musieli mierzyć się

z ciężarem, bo nie należał do nich.

 

To jej garb.

 

 

 

 

 

 

Dno

 

Jest brudno, mokro i smutno. Czuję się pokonana

przez wszystko, na co patrzę. Jakaś papierowa torba

zwiała ze śmietnika i fruwa w powietrzu. Moje koty

przestały być białe i wciąż się myją zawzięcie. Zima

w tym wydaniu może nie tylko człowieka rozdygotać

 na wylot. A psy nie cierpią? Wiadomo. Nieprzyjemnie

sikać, kiedy leje, wieje i dmucha. Chce się wybiegać,

poszczekać na psy sąsiada, posprawdzać swoje tajne

skrytki. Z ptakami jest inaczej, ale nie mam pewności

 - czy fruwają same czy może ten wiatr je rozrzuca po

ogrodzie. Burym, bezlistnym, pełnym zmarzniętych

jabłek, których nie zdążyłam w porę zebrać.

 

Nic, tylko posmarkać, pochrząkać, napisać donos na

pogodę, zamknąć oczy i przespać te smutne miesiące.

 

 

 

Pic

 

Chciałbym, żeby urodziła mi pani syna.

 

Wpadłam. Szybko okazało się, że raczej

przepadłam. Naiwna, biedna mucha, która

nie wiedziała, że pająki też czasem noszą

spodnie i potrafią przepięknie kłamać.

 

Nawet przez moment poczułam dumę

i byłam szczerze wzruszona, zauważył to.

Od razu zostaliśmy zostali parą, nie znając

swoich imion. Dziecko, które tak szybko

mu obiecałam, nigdy się nie urodziło.

 

Nie powracał już więcej do tematu, a   

ja przestałam dostrzegać w nim ojca.

 

Za późno uciekłam. Powiedział kiedyś,

że umrze beze mnie. Przecież byłam już

w miarę rozgarnięta, mogłam się lepiej                         

temu przyjrzeć, wcześniej rozgryźć grę,

którą ze mną prowadził, którą wygrywał.

 

Nie myślałam o nim tyle lat, aż tu nagle

od wczoraj wpycha mi się nachalnie do

wiersza i znów muszę przed nim uciekać.

 

Żałosne.

 

 

 

 

Poza zasięgiem

 

Wchodzenie w dorosłość przyprawiało mnie

o noce pełne strachu i złości, że nic nie wiem.

W moim domu panowało na ogół niezręczne

milczenie pytania były zbyt trudne, nikt nie

miał ochoty, żeby wyprowadzić mnie z tego

oszołomienia na temat pierwszej krwi i co

trzeba z tym zrobić. Myślałam, że umieram.

 

Wstydziłam się nie tylko ja. Wszyscy czuli się

skrępowani, zwłaszcza kobiety. Odważniejsze

szeptały po kątach, rzadko która zaśmiała się

 

głośniej. Obecność dzieci zamykała im usta.

Moje rówieśnice, także nieuświadomione,

nie były wiarygodnym źródłem informacji.

Trzeba go było poszukać. Miałam szczęście.

 

Obleśny kowal z sąsiedztwa, przez przypadek

wprowadził mnie bez proszenia we wstydliwe

tematy. Nieco zmieszana chłonęłam jego słowa

wdzięczna, że nareszcie dorosnę jak należy.

 

Po paru lekcjach o dojrzewaniu, mój nowy idol

rozpoczął cykl wykładów o damsko – męskich

problemach. Miał kolekcję pism dla dorosłych.

Przestudiowałam je z wypiekami na twarzy.

 

Potem przyszła pora na porody i macierzyństwo,

a ostatnie spotkanie dostarczyło mi kompleksowej

wiedzy na temat dziewictwa i jego bolesnej utraty.

 

Wiecznie usmolony, pozornie odrażający kowal

z sąsiedztwa, wprowadził mnie bezpłatnie w życie,

przepędził strachy i nauczył myśleć. Ale czad, co?

 

 

 

 

 

 



Nie do uniesienia

 

Powiem pani: prawie całe życie myślałem

tylko o sobie. Nie potrzebowałem nikogo.

Chciałem wolności, ale po latach już wiem,

 że to ciężar, który mnie przerósł, przygniótł.

 

Siedzi zgarbiony i widzę to smutne, samotne,
na własne życzenie zmarnowane, stare ciało.
Nie potrafię mu współczuć, nawet nie chcę.

 

To jego, lekką ręką wykreślone z życiorysu
ojcostwo. Smarka się przede mną od godziny

pewnie odwiedziła go siostra z trójką dzieci.

 

Wujkowały mu głośno, nie wiedząc, że każde

ich słowo przebija to bezdzietne serce na wylot.

 

 

 

 

Za szybko

Będziesz dobrym ojcem dla naszych dzieci?

Nie są nam potrzebne. Jej twarz poszarzała,

w oczach zgasło światło. Od razu zrozumiał,

że przestał dla niej istnieć. Całkowicie.

 

Nie zdążyłem. Umarła, zanim zmieniłem

zdanie. Już nie mogę jej tego powiedzieć.

Zaczyna płakać i nawet trochę mi go żal.

Pospieszył się z tą bezdzietnością. Może

chciał, żeby ich noce były jeszcze tylko

dla niego i nie wliczył jej w te marzenia.

 

Osobna samotność, tak to sobie urządził.   .

 

 

Strach

 

Chodzę opatulona w grube ciuchy i wiem,

że coś się zmienia. W tym wielkim domu

wszystko zaczyna mnie przerastać. Coś

nadchodzi – wyczuwam to podskórnie.

 

Nie traktowałam mojego ciała osobno,

miałam wrażenie pełnej harmonii. Dziś

listę obecności podpisuje skóra, mięśnie

i stopy, odzywa się lewe kolano i palce.

 

Serce jest niezdecydowane, często nie

nadąża za mną, posapuje i każe czekać.

Moje ciało, coraz cichsze, przygnębione,

opowiada o sobie jakieś bzdury i wciąż

ma pretensje. Zaczyna mnie straszyć.

 

Nikomu o nas nie opowiadam, po co

rozsiewać plotki, może to tylko głowa

jest złośliwa, może udaje, że mnie boli.

Strach myśleć, gdy coś w środku stuka

coraz głośniej i  c o ś się tam rozpada,

 

zamienia w miazgę.

 

 

 

Zawrócić

 

Na nic się sobie już nie przydasz.

Po co tracić czas na ratowanie 

związku bez przyszłości; wciąż

 tylko do siebie krzyczysz, do

siebie milczysz, śpisz ze sobą

osobno i to jest takie obce, bo

 

przestałaś się nawet ze sobą dotykać.

 

Czemu nie pamiętam kiedy to się

zaczęło i kto nas tak urządził? Ja

i ja, stłoczone w jednym ciele.

 

Może bez naszej wiedzy ktoś się 

w nas nagle wtrącił, ktoś oślepił 

i wpadamy na siebie po omacku.

 

Wracajmy, co?

 

Ten bilet jest tylko w jedną stronę.

Przed nami stacja końcowa i nic.

Nic czarne, ciche. Nic najdłuższe.

 

 

 

Wiem

 

Wiem coraz mniej.

 

Może właśnie tak ma być, że ulatnia się

to, co mnie zaczęło zżerać i truć krew?

 

Dzikie wysypisko budowane przez lata,

samo zaczęło robić ze sobą porządek.

Czegoś już nie kocham, już nie wyznaję,

przestałam nad kimś płakać, na co mi

cudze emocje? Starzeję się bez spazmów

i nie zamierzam niczego odczarowywać.

 

Pamięć absolutna nie jest cacy, już nie.

N a p r a w d ę wiem coraz mniej.

 

Czy to mnie przeraża? Jeszcze nie mam

pojęcia, o czym nie chciałabym zapomnieć

albo zapomniałam. Na razie jestem ze sobą

na obserwacji, założyłam nową kartę pamięci

i czekam. Przybywa notatek, które może coś

mi wyjaśnią, ale się nie spinam, bo po co.

 

J e s t dobrze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

                                      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz