Zawsze gdzieś wędrują.
Niepodobni, osobni. Idą, idą,
koło zataczają, a na liczniku
wciąż długość półcienia.
Kiedy z nieba odlecą samoloty
i w portach przestaną czekać
na statki - my zejdziemy z drzew,
żeby pozbierać to, co z nas wypadło.
Taki dzień musi nadejść
- chwila wyproszonej otchłani,
która nas wpuści; raz się tylko
westchnie, zamknie oczy, wniknie.
Zostaną po nas papierki, okruszki,
dowody rzeczowe i otwarte skrytki.
Sobie zostawimy aparaty mowy,
pudełko kredek, ryżowe ciasteczko,
a na wszystkie bóle il flauto magico.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz